wtorek, 23 czerwca 2015

Pożeracze, epizod I

Dziś zaprezentuję opowiadanie nieco (ostatnio), wyretuszowane, 
a pierwotnie pisane jeszcze w tradycyjnym zeszycie, w latach 80' XX wieku. 
Ten temat podzieliłem - dla wygody czytelników przede wszystkim - na kilka
epizodów, łącznie 4, choć pewnie będę musiał dopisać, co najmniej 2, by całość 
miała ręce i nogi, głowę i zęby... 

Pożeracze - cz. 1.
 
Piątego kwietnia, rok 1995, sobotnia noc, dworzec główny, Gdańsk.

Pasażerów wysiadających z pociągu linii Berlin - Gdynia, przywitał przenikliwy

chłód i drobny, rzęsisty deszcz. Szczególną uwagę przypadkowego obserwatora 

powinien przyciągnąć lekko szpakowaty jegomość, wysoki i szczupły, elegancki, 

ubrany w niemodny, acz starannie skrojony smoking, strój sam w sobie, nietypowy.

Mężczyzna wyglądał na lat 40, może 45. Miał gładką i pociągłą twarz, a ogólna 

szczupłość nie do końca tłumaczyła wrażenie bijącej od niego godności i siły 

fizycznej, można wręcz powiedzieć, że fizyczny wygląd i emanujący nastrój, 

zupełnie do siebie nie pasowały... 

Ubrany w smoking mężczyzna zdawał się być zupełnie obojętnym na szarpiący

jego strój wiatr i nieprzyjemną mżawkę. Nie biegł, jak inni pasażerowie, 

do podziemnego przejścia lecz spokojnym, spacerowym krokiem przeszedł 

kilka razy w tą i z powrotem, przez całą długość peronu. 

Wyglądało to jakby czekał, aż znikną z widoku ostatni pasażerowie. 

Po około pięciu minutach spaceru przystanął na chwilę po środku i jakby węsząc,

stał tak kolejnych kilka minut. W końcu wybrał zejście do podziemi po swojej

lewej ręce - prowadzące nie do budynku dworca kolejowego, a w kierunku 

dworca PKS z jednej i na Stare Miasto z drugiej strony. Zszedł po schodkach, 

przystanął spokojnie, znów odczekał kilka minut, uśmiechnął się pod nosem 

i zaczął powolutku wędrować po podziemnym korytarzu, z głową przy ziemi, 

jakby z wysileniem oczu szukał jakiejś zguby. 

Uśmiech nie zniknął z jego twarzy i nie odwrócił głowy - gdy zarówno z wejścia

na peron, jak i obu kierunków podziemia - wyłonili się mężczyźni w ortalionowych

dresach. Ich wygolone głowy, szerokie ramiona i grube karki, firmowe, jakby 

świeżo wyprane, błyszczące wręcz dresy i charakterystyczne pałki w dłoniach

nie wróżyły niczego dobrego, ba, chyba każdy z nas - na miejscu eleganta - uciekałby

gdzie pieprz rośnie, lub, nie mogąc uciec, skuliłby się pod ścianą z czystej zgrozy... 

Gdy pięciu mężczyzn podeszło już do eleganta, jeden postukał go lekko kijem 

w kark. Mężczyzna dotąd uśmiechnięty, drgnął teatralnie, zamachał szczupłymi 

dłońmi o zadziwiająco długich palcach i wyprostował się. Napastnicy zajęli 

strategiczne pozycje wokół mężczyzny, a ten, który wcześniej jakże delikatnie 

przywitał się z elegantem, wsunął mu kij pod brodę.

- Te, koleś, ku**a, wyskakuj z kasy, ku**a, nie pier**l, że nie masz, ku**a, ku**a,

 ku**a, kasa, już!

- Przepraszam szanownego pana - elegancki mężczyzna odpowiedział nad wyraz 

spokojnie - ale muszę rozczarować. Bynajmniej nie dlatego, żebym nie posiadał

znacznej gotówki, czy platynowych kart kredytowych, o, co to, to nie, ale widzi 

pan, ja właśnie na kogoś takiego jak pan..., i pana kompani czekałem.

Uśmiech znów wykwitł na pociągłej twarzy. Właściwie należałoby powiedzieć - że

wykrzywił zaciśnięte usta, jakby starannie unikał pokazania zębów... 

Napastnicy, kompletnie zaskoczeni, jak jeden mąż wybałuszyli na mężczyznę oczy, 

widać było, że pierwszy raz spotkała ich podobna przemowa.

- Ty, pie*****, je**** ku**o, ch***, dawaj kase, bo ci mordem rozwalem, 

ku**a, ku**a !!! - najwyższy, najwyraźniej przywódca, a prawdopodobnie 

również największy erudyta - podkreślił swoje słowa wymachując bejsbolem

nad głową mężczyzny. Elegant wzruszył tylko ramionami i równie spokojnie 

odpowiedział:

- Eh, chyba jednak nie, widzi pan, mam co do naszego, jakże miłego spotkania,

zupełnie inne plany.

Zanim dresiarz zdążył rozdziawić gębę (pełną złotych zębów), machnąć swoją 

pałką czy odstawić kolejny pokaz erudycji - elegant chwycił go za dłoń trzymającą 

kij i jednym silnym pociągnięciem wyrwał broń, po czym pałką tą - silnym ciosem 

z góry - prosto w wygolone czoło, posłał dresiarza na posadzkę. Nie dając czasu na

reakcję pozostałym napastnikom, elegant zaczął rozdzielać im ciosy po łbach, karkach

i ramionach. Czynił to wszystko tak szybko i zdawałoby się..., z tak szalenie 

wyszukaną nonszalancją, że te niby łagodne dotknięcia, zdawałoby się, 

nie powinny wyrządzić im najmniejszej krzywdy. 

Niemniej, zaledwie pięć sekund po rozpoczęciu bijatyki elegant jako jedyny stał 

na własnych nogach. Czwórka napastników kuliła się na ziemi próbując udawać 

jak najmniejszych, a ich pałki leżały porozrzucane po całym podziemiu...

Tylko piąty - przywódca grupy - nie kulił się, nie kwilił jak mały ptaszek z bólu

i strachu. Dziwna szara masa wypływająca uszami, krew zalewająca wgłębienie 

w czaszce wyznaczające bezbłędnie miejsce uderzenia pałki - wskazywały, że duch 

jego rozpoczął już drogę ku stwórcy, albo i odwrotną, nie nam to osądzać....

Elegant tymczasem odrzucił skrwawioną i lekko potrzaskaną pałkę, po czym schylił

się, chwycił za bluzę jednego z leżących, podniósł go jedną ręką w górę, następnie

drugą wykręcił mu obie ręce i przyciągnął ciało do siebie tak, by kark i szyja znalazły

się na wysokości ust. 

Nie przejmując się pełnymi zgrozy jękami pozostałych, elegant otworzył szeroko 

usta i wbił długie, kończyste zęby - a miał ich cały garnitur - w ciało ofiary. 

Rozerwał za jednym zamachem szyję, wypluł ochłap mięsa i ścięgien, a potem 

nadstawił rozwarte nieprawdopodobnie szeroko usta, prosto pod pulsujący 

strumień krwi... Pił duszkiem, gdy trzech pozostałych przy życiu bandytów 

- ile sił w nogach uciekało z miejsca zdarzenia. Ich kroki przebrzmiały nawet 

dla wyczulonych zmysłów pożeracza, gdy ten w końcu odrzucił od siebie 

dziwnie wyschnięte i szaro - sine ciało. 

Elegancki stwór, przypominający mężczyznę w średnim wieku, przeciągnął się

jak kot, zamlaskał, otarł językiem wargi, zlizując kilka kropel krwi i ze spokojem, 

jak gdyby nigdy nic, skierował się ku gdańskiej Starówce...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz