czwartek, 25 czerwca 2015

Pożeracze - epizod II

II. Ósmy kwietnia, roku 1995, jedenasta wieczór, gdańskie przedmieścia, 
okolice osiedla Morena.

Elegancki stwór, który dwa dni wcześniej zajął się..., ostatecznym rozwiązaniem

kwestii kilku bandziorów z okolic dworcowych, przechodzi z blokowiska Moreny

na pobliskie osiedle domków jednorodzinnych. 

Idzie spokojnie, długim, równym krokiem, popalając fajkę. 

Spogląda ku oknom domów, jakby oceniając ich wygląd. 

W końcu, zatrzymuje się przed jednym, stoi chwilę nasłuchując i węsząc. 

Rusza w stronę bramki domu ze szczególnie dużym ogrodem, otoczonym

dodatkowo wysokim żywopłotem. 

Bramka jest zamknięta, ma zadziwiająco solidny zamek, więc elegant zamiast

łamać metal zaczął powoli przeciskać się między wyjątkowo wąskimi prętami krat. 

W tym momencie widać, że jego ciało nie posiada szkieletu, w każdym razie,

w takim sensie - jaki dotyczy ludzi i większości ssaków...

Zaniepokoił się dopiero po przejściu na drugą stronę. Może jakiś nikły zapach, 

może szelest zbyt znikomy dla zwykłego ucha, w każdym razie stanął w miejscu, 

pewny nagle, że to zasadzka. Sprężył się w sobie, lecz i tak ruszył w głąb podwórka. 

Nie miał zresztą wyboru - ucieczka drogą którą przybył - potrwałaby zbyt długo, 

inna mogłaby go zdradzić, poza tym, nie wiedział jeszcze - z czym ma do czynienia...

Pies wyskoczył z boku jak wystrzelony z procy, skoczył z przyczajenia, cicho, 

bez szczeku, warkotu, zupełnie jakby nie był psem. Wielki wilczur przeleciał 

w miejscu, w które celował - ale elegant stał teraz nienaturalnie, niemal poziomo

wychylony w tył!

Człekokształtny stwór wyciągnął rękę w bok, złapał psa w locie za kudły na karku

i odrzucił jak leciutką, szmacianą zabawkę. Pies poleciał daleko, upadając o dobre 

dziesięć kroków dalej. Upadając - natychmiast wyprostował się, wyrósł, spotężniał

- a wszystko w absolutnej ciszy. Wilkołak uśmiechnął się krzywą paszczęką, 

wyszczerzył zęby i znowu skoczył, z miejsca gdzie stał, niemożliwym, ponad

siedmiometrowym susem dopadł elegancika, teraz, wydawało się, mikrego 

i delikatnego przy lecącej w jego stronę górze mięcha i futra! 

Ale wilkołak przeliczył się - stwór nieznacznym, szybkim skrętem ciała najpierw 

znów wychylił się w tył, potem jeszcze szybciej wyprostował wyprowadzając cios. 

Sam nie drgnął nawet, choć zderzenie jego pieści i ciała wilkołaka wywołało 

dosłownie niewielki wstrząs - tak gruntu pod stopami jak i silny powiew wiatru,

szeleszczącego liśćmi drzew owocowych i żywopłotu. Wilkołak nadział się na dłoń 

stwora i znów poleciał do tyłu, zraszając trawę krwią. Przeturlał się po ziemi, 

próbował wstać, ale nogi odmówiły mu posłuszeństwa... Podtrzymał się na drżących

łapach, charknął i splunął krwią. Potem wspiął się na klęczki, zakaszlał, pomacał

zmiażdżony mostek, wgniecione żebra, dziurę ziejącą w piersi na wysokości serca.

Kompletnie zaskoczony popatrzył na eleganta stojącego nadal tam, gdzie stał. Stwór

uśmiechnął się lekko i przechylił głowę jak ptak, w niemal niewinnym geście 

pokazując wilkowi dłoń z zaciśniętym w szponach, wilczym sercem.... 

Wilkołak bezwiednie znów próbował wstać, ale zamiast tego zaczął gwałtownie 

kaszleć, charczeć, a potem z pyska buchnął mu strumień ciemnej, prawie czarnej 

posoki. Jeszcze raz spróbował unieść swoje potężne ciało z klęczek, ale padł tylko

bezsilnie na bok. Po paru sekundach równie płynnie jak wcześniej, zaczął się 

zmieniać. Tym razem przybierał jednak postać nagiego człowieka i tylko rana 

stała się jeszcze gorsza i bardziej widoczna. Nastała chwila ciszy, zakłócona 

wkrótce ciamkaniem i siorbaniem, chrzęstem szczęk, gdy stwór ze smakiem 

pożerał serce wroga...

Nagle, elegant, odrzucając resztki serca, gwałtownym ruchem obrócił głowę 

w stronę rosnącego na środku ogrodu dębu. Nie zdążył się nawet w pełni obrócić, 

gdy z górnego okna domu ktoś wygarnął do niego ze śrutówki. Przygotowany

byłby w stanie odskoczyć - ale wróg nie tracił czasu na sygnalizowanie swoich 

zamiarów, ba, nie otworzył nawet okna! 

Tym razem mimo natychmiastowej reakcji, kilkanaście mini-pocisków utkwiło 

w prawym ramieniu i barku eleganta. Jęcząc z bólu wyciągnął jedną z drobin spod 

skóry i osłupiał, widząc, że błyszczy zupełnie inaczej niż ołów... Srebro...

Ha, zatem nie trafił po prostu do domu zamieszkiwanego przez wilkołaki, nie chodziło 

więc o nic tak błahego jak naruszenie wilczego terytorium, była to dobrze 

przygotowana pułapka i nawet wiedział już, czyja... 

Człowieka wyczuł pod dębem już w momencie, gdy tamten zaklął 

(w swoim mniemaniu - bezgłośnie), widząc śmierć wilkołaka. 

Zraniony i krwawiący obficie - stwór opadł na klęczki - jednak nawet lekko 

przymglonym bólem wzrokiem zdołał dostrzec, jak spod dębu i od strony domu 

biegnie ku niemu kilku czarno odzianych ludzi z noktowizorami na oczach. 

Zmusił się - by wstać i wtedy padły kolejne strzały. Tym razem widział napastnika, 

zdołał odskoczyć, ale przy tym przestał zwracać uwagę na otoczenie i od razu zarobił

srebrnym łańcuchem w twarz. Paląca oparzelina naznaczyła koszmarnie jego dotąd

nieskazitelną, męską twarz. Teraz już nie miał powodu udawać człowieka, rozłożył

ramiona i metamorfował - w ciągu sekund zmienił się, tak szybko, że nim znów 

rzucono łańcuchem, nim strzelec zdołał ponownie wycelować, na podwórcu stał 

maszkaron przypominający skrzyżowanie nietoperza - z ponad dwu i pół metrowym

niedźwiedziem i łbem stwora prosto z sennych koszmarów. Maszkaron otworzył 

paszczę i wrzasnął na człowieka ze śrutówką. Fala dźwięku uderzyła w człowieka 

jak kafar, ciało wyrzucone w powietrze, z pełnym impetem wyrżnęło o ścianę domu

i padło bezwładnie. Tym razem w powietrzu świsnęły od razu trzy łańcuchy, stwór 

jednak z łatwością uniknął wszystkich - składając ciasno ręce-skrzydła i wyginając 

ciało w sposób zupełnie nieludzki. Skoczył na ganek, odbił się i nurkując pod 

kolejnymi ciosami łańcuchów, ściął z nóg od razu dwóch łowców, jednak nie 

poprzestał na tym i zaciskając twarde jak stal palce na ich kostkach, pociągnął obu 

za sobą. Zrobił jeszcze kilka posuwistych, długich, szybkich jak mgnienie kroków, 

obrócił się gwałtownie, a ludzie w jego łapskach zatoczyli w powietrzu koszmarnego 

wiatraka. Stwór cisnął obie ofiary w pozostałych łowców. Gdy skłębili się na ziemi,

machnął skrzydłami i skoczył ku nim, otwierając koszmarną paszczę.
 
Był tuż, gdy zatrzymał go w locie bełt z kuszy! 

Trafiony niemal w środek korpusu, stwór zwinął się, skurczył, i nie mogąc dłużej 

kontrolować lotu - zarył pyskiem z trawę. Podniósł się, targnął nim ból, dlatego

ponownie nie zdołał uzyskać odpowiedniej prędkości i uniknąć dwóch łańcuchów

wyrzuconych sprawnymi ramionami - drugiej fali wrogów. Oba łańcuchy zakończone

były posrebrzanymi, kolczastymi kotwicami. Gdy owijały się wokół niego,

natychmiast paliły ciało, ból oślepiał i stwór po prostu nie mógł zareagować, uchronić

się przed kolejnymi kotwicami, kolejno wczepiającymi się w skórę jego skrzydeł 

i barków. Na wpół oślepiony, unieruchomiony i targany paroksyzmami bólu, 

mógł jedynie obserwować, jak podbiega do niego jeden z łowców, a w jego ręku 

błyszczy wielki, szeroki sierp!

Łowca pomagając sobie impetem rozpędu - w biegu dopadł wampira i ryzykując

ugryzienie - całym ciałem starł się z maszkaronem. Jego ręka wystrzeliła w bok 

i w górę, ostrze szerokiego - posrebrzanego sierpa cięło i wbijało się w szare ciało

wampira jak w masło - aż rozdarło jego serce! 

Stwór drgnął gwałtownie, pochylił się i niemal przewrócił, ale zarówno trzymający

łańcuchy, jak i jego kat, podtrzymali jego ciało w pionie. Potwór nie męczył się długo, 

jego ciało w oczach zaczęło się kurczyć, skóra najpierw nabrała niemal ludzkiego 

wyglądu, a potem zaczęła się marszczyć. Martwe ciało zawiodło wciąż jeszcze 

jasny umysł nieśmiertelnego...
 
Po kilku minutach ze stwora została tylko kupa łachmanów, skór i suchych, bardzo 

licznych i drobnych kostek. Łowcy odsunęli się. Upadając na trawę mumia stwora

dosłownie połamała się, a potem powoli rozpadła i zamieniła w szary proch. 

Na ziemi zostało tylko to, co nie było iluzją ani metamorfującymi elementami 

ciała - piękny czarny smoking, złoty pierścień i fajka. 

Łowca, który sierpem zabił potwora, pochylił się, wyciągnął z kieszeni smokingu

plakietkę dowodu osobistego i portfel. Zajrzał do niego, wyciągnął co chciał, 

po czym odrzucił na bok, potem, regulując jasność noktowizora przyjrzał się 

dokumentom i zaklął cicho...

- Co jest - zapytał cicho stojący obok łowca, zwijający długi łańcuch - który to?

- Cholera, żaden z naszych ptaszków, przyjezdny, pieprzony turysta.

Nie pier*** - sarknął drugi - skoro to turysta, czemu tak pewnie szedł 

na przedmieścia?

- A cholera wie, może był już tu kiedyś, może zna któregoś z naszych i miał 

namiary, wiesz że ich mózgi działają jak sowom, map to oni nie potrzebują, 

raz taki zerknie i już wszystko wie. To zresztą nieważne, trzeba dać znać 

Staremu że wilkołak zawiódł, jego koledzy nie będą zadowoleni. Zresztą, 

widziałeś jak się rozpadł? Nasz ostatni ptaszek tylko pomarszczył się trochę 

i wyglądał - zanim żeśmy go spalili - jak stu letni dziadzio...

- Hm - szepnął Kazik, Opiekun Wilków - a może to ten załatwił łebków koło Dworca?
- Możliwe.
- Wisz, wśród nich był Zenek, siostrzeniec mój, nie nie - inni popatrzyli na niego 
dziwnie -  przeżył, ale ciągle jest w szoku, z domu nie wychodzi, cały pokój 
w czosnku i soli, chyba pomyślał, że to wampir był...
- Ha, Zenek mądry nigdy nie był...
- Nie gadaj tak, toć wampir podobnie wygląda..., a poza tym dwóch kumpli 

dopiero co stracił, sam w łeb dostał..., że się źle prowadzili, napadali ludzi, 

wiele połajanek już ode mnie miał, ale zawsze tam wracał no i...

Przez chwilę wszyscy byli cicho, wspominali błędy młodości, albo (młodsi) 

cieszyli się, że trafili do Łowców, bo niewiele innych profesji czekało na młodzież 

z post-komunistycznych blokowisk...

- Sądzisz, że to któryś z Ojców? - przerwał ciszę jeden z młodszych łowców, 

przed chwilą leżący jeszcze wśród poprzewracanych przez stwora...

- Nie wiem, cholera, w naszej ukochanej Ojczyźnie ostatniego Ojca załatwił 

Staszek Deprech jakoś w 1989, zaraz po tym Okrągłym Stole go zdiagnozował, 

komucha jednego, i załatwił z chłopakami z 3 oddziału. Ponoć sam prałat dawał 

im potem rozgrzeszenie. Wytłukliśmy gnidy, zostało trochę młodocianego 

tałatajstwa szwendającego się po blokowiskach, ukrywającego dobrze, tych zawsze 

trudno dopaść, ale ten był inny - nawet od naszych Ojców..., widzieliście jak szybko 

się zmienił? Jaki był silny i szybki?

Fakt..., gdyby Łowca Rafał tracił czas na odmykanie okna, raczej by go nie trafił. 

- Dobra, chłopaki, zbierajcie się, weźcie zapakujcie wilka i spadamy zanim któryś

z sąsiadów wezwie policję...

Łowcy pozbierali z ziemi obolałych kolegów, zabrali łańcuchy, w miarę starli krew

i szary proch, po czym poszli na tyły domu, zapakowali wilkołaka do bagażnika 

sporej półciężarówki i odjechali.

Gdy tylko zniknęli za rogiem, spod latarni wychynął jakiś drobny i nienaturalny 

cień, postać nagle jakby rozdęła się i przybrała wygląd szczupłego mężczyzny 

w wieczorowym stroju. Mieli się spotkać, ale Władimir z Romanowów, ostatni 

ze starego carskiego rodu, jak zwykle musiał zboczyć, próbować zakosztować 

polskiej krwi, no i tym razem się przeliczył, durak...

Wyglądający na trzydziestkę stwór zadrżał na całym ciele, gdy przypomniał sobie

odgłosy i zapachy walki. Dzięki swoim wyostrzonym zmysłom niemal widział, 

co się działo i najbardziej przeraziło go nie to, że Władimir uległ Łowcom, 

ale że ludzie dogadali się z wilczym stadem. Wilkołaki - niemal nieznane 

w Polsce za czasów komuny -  teraz emigrowały tu z całej Unii, a nawet 

ze Stanów i Kanady, gdzie powoli zaczynało im brakować miejsca. 

Zresztą to samo dotyczyło i ich, Pożeraczy, tyle że przyjeżdżali do Rosji 

i Polski nieco wcześniej, w latach pięćdziesiątych XX wieku, gdy okazało się, 

że nowy laicki system totalitarny potrzebuje sprawnych działaczy i jest w stanie 

przymykać oko na ich nietypowe potrzeby... W tej sytuacji przyjeżdżali tu 

wszyscy żyjący przedstawiciele jego rasy...

W skali ich niemal wiecznego życia - dobra sytuacja nie trwała zbyt długo, 

było im dobrze, ale komunizm się skończył, a nowy świat ułatwił działania 

Oddziałom Prewencyjnym. Poza tym, gdy wespół z odradzającymi się 

Oddziałami Łowców, także i klechy podniosły głowy, znów zrobiło im się 

za ciasno. Na wschodzie było nawet gorzej niż tu, a tu było straszno. 

Wolał jednak Polskę - pełną spryciarzy myślących jak zarobić. Kochał tą 

degrengoladę ludzkiej moralności płynącą z poprzedniego ustroju, dawała im

ona sporo miejsca do życia i nawet ogólnie udawało im się ukrywać swoje 

istnienie. W Rosji dawni sprzymierzeńcy udawali teraz nawrócenie, a jednym 

z pierwszych ustępstw wobec cerkwi było uznanie Pożeraczy za demony 

szatańskie, dowód zepsucia zasługującego na wkroczenie kościelnych 

inkwizytorów, łowców i egzorcystów. Raj na ziemi zamienił się w piekło, 

tysiące jego pobratymców w krótkim czasie rozstało się z życiem.

Chaotyczne wspomnienia opadły z elegancko ubranego pożeracza, gdy 

w okolicy zabrzmiały w końcu syreny wozów policyjnych i karetki. 

Czas znikać - pomyślał, po czym zaczął biec w stronę śródmieścia, 

a biegł tak szybko, że rozmazywał się w oczach...








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz