piątek, 17 lipca 2015

Apokalipsa...

Zawsze sądziłem, że umrę ze starości, do ostatka ciesząc się możliwością 

malowania pejzaży. Tymczasem ledwie godziny dzielą mnie, nas, cały świat,

od spektakularnego końca...

Wszystko zaczęło się, jak często w przeszłości, od dobrych intencji..., działań 

na rzecz i w imieniu ludzkości. 

Ot, tym razem zawiedli naukowcy... 

Ja, artysta malarz, oglądałem wydarzenia z boku, miałem jednak luksus informacji
 
z pierwszej ręki - od żony - Jadwigi Raj - pierwszej stricte polskiej kosmonautki, 

między innymi uczestniczki pierwszego załogowego lotu kosmicznego - polskiego
 
krążownika klasy C, o nazwie „Wolność”, który wystartował z kosmodromu Licheń 

- w 26 roku III ery. 

Ach, jak wiele doświadczyłem w moim życiu, tak wiele..., wydawało mi się, że 

świat może być już tylko lepszy... Trzecia era, ha, ha, „wielka” era - licząca sobie

zaledwie kilka dekad, kilka dekad... Jakże te 44 lata śmiesznie brzmią, gdy weźmie 

się pod uwagę historyczne datowanie I i II ery Ludzkości…

Lekki wstrząs - zapewne odległy upadek jakiegoś meteoru - rzecz ostatnio częsta 

- wyrwał mnie z zamyślenia... W oczekiwaniu na nieuchronny los postanowiłem 

po raz ostatni załadować i odtworzyć sobie archiwum przeszłości, holograficzny 

zapis doniesień z mediów, oraz własnych wspomnień. Przykładając dłoń do lewego

przedramieniauruchomiłem implant umieszczony za nerwami wzroku, usiadłem

wygodnie..., a mózg zalały słowa i obrazy z przeszłości

Niespełna sto lat temu - drugą Erę Ludzkości, zwaną "nowożytną" - zakończyła 

pierwsza katastrofa na skalę globalną. Sławetnego roku 2024 II Ery, wiosną, 

podano w mediach wiadomość, która wprawiła ludzkość w zakłopotanie, strach, 

lub apatię. 

Zza tarczy słonecznej, niewidoczna wcześniej, wynurzyła się i leciała na spotkanie 

Ziemi ogromna planetoida, prawie planeta..., jej uderzenie w Ziemię musiałoby 

zakończyć się zagładą. 

Nigdy nie było - ani wcześniej ani potem - takiej mobilizacji światowych sił 

zbrojnych, narad naukowców... Ostatecznie przyniosły one pewien skutek, 

planetoida - zamiast uderzyć w Ziemię - lekko zepchnięta z kursu z pomocą 

niemal 70% arsenału militarnego Ziemi, w nieprawdopodobnym zbliżeniu, 

przecięła orbity Ziemi i Księżyca - przelatując między nimi i dalej, w kosmos. 

Mimo, że plan się powiódł, mimo że Ziemia nie została rozbita na kawałki, 

początkowa radość bardzo szybko ustąpiła przerażeniu. 

Wynikiem bliskiego przelotu gigantycznej planetoidy były bowiem zakłócenia 

orbity Księżyca. Księżyc wprawdzie nie spadł na Ziemię, nie rozpadł się, ani nie 

odpłynął w kosmiczną dal, nie, on „ledwie” zbliżył się do Ziemi o około 1/3

dotychczasowej odległości. 

Stało się to w ciągu zaledwie kilkudziesięciu godzin. W ciągu kilku dni nad 

całą planetą rozszalały się przekraczające wszelkie skale huragany, tajfuny, 

burze i sztormy, po nich zaś nastąpiły oczywiste w tej sytuacji zaburzenia pola 

magnetycznego i w ich następstwie - dziesiątki trzęsień ziemi, które z kolei 

wywołały liczne fale tsunami, długo obmywające brzegi nad wszystkimi naraz 

oceanami i morzami. 

Po kilku miesiącach pierwsze skutki katastrofy osłabły i ludzie zaczęli nabierać 

nadziei, niestety, budził się właśnie potwór z głębin ziemi, potężny superwulkan 

obejmujący swym kraterem całą powierzchnię byłego Parku Narodowego 

Yellowstone... Gdy w końcu wybuchł, Ameryka i tak już dotknięta klęskami 

żywiołów, prawie przestała istnieć... Niemniej, mimo drugiej fali trzęsień ziemi 

i tsunami, niespodziewanie dla nas, obniżenie orbity Księżyca przyspieszało 

zarazem stabilizację magnetycznego płaszcza planety, a skrócenie miesiąca 

księżycowego wywołało silne prądy powietrzne, które rozrzedziły chmurę pyłu 

zawęziły obszar opadów kwaśnych deszczy - bezpośrednich skutków wybuchu

superwulkanu. Niemniej, w wyniku połączenia wszystkich katastrofalnych zjawisk 

natury, w roku 2024 zginęła większość spośród 10 miliardów ludzi. 

Niezwykłe zjawiska pogodowe, anomalie i katastrofy końca II Ery - choć już 

łagodniejsze niż z początku, trwały jeszcze ładnych kilka lat, ale i one nie

zakończyły tragedii ludzi. Podstawowym problemem zbliżenia się Księżyca do 

Ziemi okazały się nieodwracalne, a gwałtowne zmiany klimatu, zmiana konta 

nachylenia Ziemi wobec słońca, oraz stosunkowo szybkie przesunięcie biegunów

magnetycznych. To ostatnie wprawdzie nie pociągnęło za sobą skutków 

przewidywanych w różnych katastroficznych filmach II Ery, niemniej jednak

znacząco wpłynęło na stabilność i przewidywalność klimatu globu. 

Dawała się również we znaki zwiększona o dobre 10%  aktywność wulkaniczna, 

czyniąc kilka obszarów Ziemi niedostępnymi dla Ludzi i niemal zupełnie paraliżując

tradycyjny ruch lotniczy... Poza tym tam, gdzie dotąd pływy powodowały zmiany 

do kilku metrów głębokości wody w ciągu doby, nowe, potężne pływy przybrały skalę 

niewielkich wprawdzie, lecz regularnych tsunami…

W ten sposób zniknęło wszelkie typowo lądowe życie z wysp japońskich, z Karaibów

i wielu innych archipelagów.

Gdy - po ponad dekadzie - przyszedł w końcu czas na szacowanie strat, rozmiar 

klęsk był wręcz porażający. Nad większością dawnej Azji przelewał się nowy 

Ocean Wschodni. Obie Ameryki po wybuchu superwulkanu i jego następstwach, 

niemal zniknęły z powierzchni, zastąpione kilkoma archipelagami wysp, na których 

nie było już śladu ludzkiego życia… Poważnie zniszczony został także tzw., 

Bliski Wschód, ale tam kataklizm przetrwało blisko 20 milionów ludzi. 

Afryka straciła niemal połowę powierzchni - w tym ogromną większość terenów

żyznych. Przetrwali, ale liczba ludności kontynentalnej Afryki niewiele przekraczała 

teraz 10 milionów. Jakby tego było mało, w wyniku zmiany bieguna magnetycznego 

i kąta nachylenia Ziemi, południowa część Afryki znalazła się w strefie podbiegunowej 

i szybko pokryła grubą, lodową czapą. Hekatomby po kataklizmach 2021 roku 

dokonały w Afryce i na Bliskim Wschodzie kolejno: nieznane tam zimno, głód wśród

emigrujących na pustynne tereny, a w końcu, zarazy.

Australia zachowała około połowy powierzchni, ale przetrwali tam głównie 

potomkowie rdzennej ludności - Aborygeni - większa część ludności 

międzynarodowej mieszkała bowiem w strefie przybrzeżnej kontynentu...

Z całej Azji, jak już wspomniałem, wypełnionej w większości wodami Oceanu 

Wschodniego, pozostało około 1/5 powierzchni lądu, na którym przetrwało 

szacunkowo, około ćwierci miliarda istnień. W naszym regionie, zwanym kiedyś 

Europą…, państwa II Ery takie jak Włochy, Francja, Wielka Brytania, Hiszpania 

i Portugalia, kraje skandynawskie i Holandia -  zostały zalane falami tsunami 

i zniszczone przez następujące potem wybuchy wulkanów, trzęsienia ziemi. 

Wspaniałości Watykanu, Sienny, Neapolu, Paryża, ale i Amsterdamu, można było 

oglądać, oczywiście w szczątkowej formie - jedynie w czasie podmorskich wycieczek

organizowanych od 10 roku III Ery...

Niemcy, nasi bezpośredni, zachodni sąsiedzi, również dotknięci zostali 

nieoczekiwaną plagą trzęsień ziemi, oczywiście odczuwalnych i u nas, ale tam

tak silnych, że późniejsze powodzie i potężne burze były tylko przysłowiową 

kropką nad „i”. Najbliżsi wschodni sąsiedzi przetrwali wszystko podobnie jak i my, 

Polacy, jednak Rosja… Niestety, Rosja, obok utraty 90% powierzchni lądu za 

Uralem, w górach tych właśnie, nieoczekiwanie, objawiło się kilka wulkanów, 

a zmiany klimatyczne, nowe prądy wodne Oceanu Wschodniego, deszcze i burze

oznaczały chmury toksycznych pyłów - które zamiast rozrzedzić się nad resztą

 planety, wciąż i wciąż dotykały Zachodnich - już ledwie europejskich granic Rosji,

stopniowo ją wyludniając.

Dość powiedzieć, że w roku 1 III ery, czyli 66 lat po katastrofalnym w skutkach, 

bliskim spotkaniu z planetoidą, ludność Ziemi obliczono na około 700 milionów, 

co oznaczało straty rzędu 93% ludności sprzed roku 2021.

Ciekawostką, niemal anomalią był los nasz, Polaków, bo przetrwało nas statystycznie

najwięcej - blisko 90 procent populacji…

Nigdy nie wyjaśniono jak to się stało, że huragany, powodzie i trzęsienia ziemi 

przeszły bokiem, niemal dokumentnie niszcząc naszych sąsiadów za Zachodzie 

i Rosję, a prawie zupełnie omijając Polskę i jej najbliższych, południowo-wschodnich

sąsiadów. Nawet potworne fale tsunami, liczące sobie do 1000 m - oblewające lądy

większej części świata, na naszym morzu przybrały skalę „niewielkich” fal o wysokości 

od 20 do 50 metrów. Zresztą, ze względu na położenie Polski, u południowego końca

stosunkowo niewielkiego i płytkiego morza, oraz istnienia naturalnych wypłycań, 

jak np. Półwysep Helski, zniszczenia sięgnęły zaledwie kilka - kilkadziesiąt kilometrów 

w głąb wybrzeży, najdalej wchodząc w delty dużych rzek. Szczęśliwie, kalendarzowo

mieliśmy wówczas w Polsce lato, lato dziwnie zimne, zatem i nad samym Morzem

nie było tłumów turystów… Straty relatywnie niewielkie spowodowały jednak, 

że przestał istnieć Półwysep Helski, a miasta takie jak: 

Władysławowo, Wejherowo, Gdynia i Sopot, nie licząc dziesiątek mniejszych 

miejscowości, zostały dosłownie zatopione. W Europie, poza Polską, z kataklizmu 

jako tako obronną ręką wyszły także Czechy, Słowacja, Węgry, Litwa, Łotwa, 

Estonia, Białoruś i Ukraina - w tym ostatnim przypadku, najmniej strat poniosła 

Wolna Ukraina, a właściwie ta jej niewielka część, która pozostawała niezależna

jeszcze - od zaborczej Rosji... Czas między końcem II ery, a początkiem III upłynął 

na ustalaniu nowego porządku, w którym, jak już wspomniałem, Polska uzyskała 

poczesne miejsce.

Wyspa Azja - nowy kontynent, o powierzchni mniej więcej połowy dawnej Australii

- w roku 33 w okresie przejściowym i w pierwszych dwóch dekadach III ery, 

dawny Bliski Wschód i pozostała część Afryki rozwinęły postępowe cywilizacje. 

W Europie powstała zaś Federacja Cudownie Ocalonych (FCO), w której skład 

wchodziły dawne suwerenne państwa środkowej Europy: Polska, Ukraina, Białoruś, 

Litwa, Łotwa, Czechy, Słowacja i Węgry i nieliczni ludzie, oceleńcy z innych 

regionów Europy. 

Sumując, w 1 roku III ery na Ziemi żyło około 700 milionów ludzi, z czego niemal 50% 

stanowili obywatele FCO...

Gospodarczy sukces i militarna potęga naszej Federacji miała swoje źródło 

w szeroko zakrojonych pracach tysięcy naukowców. Pozwoliły nam one, w zaledwie 

15 roku III ery wysłać w kosmos pierwsze sondy i sztuczne satelity, a dekadę później

statki załogowe i oczywiście pionierów Trzeciej Ery - na czele z moją ukochaną, 

nieżyjącą już żoną...

Wysiłek naukowy przyczynił się do zbudowania systemu satelitów, m.in., natury 

bojowej, wyposażonych w najnowocześniejsze osiągnięcie ludzkiej technologii 

- bombę ZM, w której reakcję łańcuchową powodowało zjawisko tzw., zimnej fuzji,

generujące z kolei syntetycznie uzyskaną antymaterię. Bomby były bezpieczne 

i niegroźne do momentu aktywacji procesu zimnej fuzji, zatem też i łatwo było je 

przechowywać…

Bomba ZM szybko zastąpiła, a nawet pomogła w utylizacji bomb atomowych, 

szczególnie, że odwrotnie do nich, nie dawała skutków ubocznych w postaci

skażenia i promieniowania radioaktywnego. Poza tym siłą rażenia podobnej ilości 

materiału rozszczepialnego niemal tysiąckroć przekraczała najpotężniejsze 

z wcześniejszych broni. 

FCO rozrastała się, bogaciła i istniała we względnym spokoju, i..., gdybyśmy tylko 

odpuścili sobie badania kosmosu…

Paradoksalnie - to moja ukochana zainicjowała badania - które ostatecznie przyniosły 

nam zagładę. 

W gruncie rzeczy chodziło o nową nadzieję, szansę na podbój kosmosu na 

niespotykaną skalę, opanowanie Układu Słonecznego, albo i dalsze podróże,

może i w czasie... Cóż, w roku 30 III ery skonstruowano nowe silniki V już 

generacji - z nietypowym napędem anty-grawitacyjnym. 

Niestety nie znam technicznych szczegółów, żona wspominała jednak, o generatorach

opartych na paliwie z antymaterii…, od trzeciej dekady III ery żyliśmy jak we śnie,

cieszyliśmy się jak dzieci, Papież Stolicy Apostolskiej w Częstochowie i wszyscy 

wierni dziękowali Bogu za nowe horyzonty i powierzenie Polsce tak cudownej roli 

w odbudowie zniszczonego świata ku przyszłej potędze ludzkości...

Nie przejmowaliśmy się głosami wielu czołowych naukowców, zauważających 

potężne fluktuacje pól magnetycznych, burze i niezwykłe zjawiska optyczne, 

niezmiennie towarzyszące startom rakiet napędzanych generatorami anty 

grawitacyjnymi już III i IV generacji.

Temat dziwnych zjawisk wyciszano i bagatelizowano, nawet Jadwiga całkowicie

 ignorowała pogłoski, nazywając je „banialukami konserwatystów”, a ja, cóż ja,

jak nikomu innemu, żonie wierzyłem bez zastrzeżeń...

Jak się później okazało, generatory naruszały samą osnowę rzeczywistości. 

Katastrofa nastąpiła przy trzysta trzydziestym trzecim locie załogowym, 

przeznaczonym docelowo do lądowania na Plutonie, w maju roku 42 III Ery. 

Rakieta była ogromna, odpalaniu jej trzech generatorów najnowszej, V generacji,

towarzyszyły przypadki koszmarnych zjaw martwych ludzi, zniszczeń jak 

w pierwszych miesiącach po przelocie planetoidy. Kilka osób donosiło nawet 

o pojawianiu się nieznanych zwierząt przypominających prehistoryczne dinozaury...

Wszelkie zjawiska ustały jednak w ciągu ledwie minut po odlocie rakiety V

generacji – Wolność III, na pokładzie której, obok mojej żony w funkcji Głównego

Pilota zasiadało kilkudziesięciu znakomitych fachowców ważniejszych dziedzin nauki.

Trzy tygodnie po odlocie rakiety doszły do nas pierwsze informacje o zakłóceniach 

w transmisjach danych.  Na statku dochodziło do nasilających się, niepokojących 

zjawisk.  

Nikt nie przewidział, że ustawione w trójkąt równoboczny - potężne generatory ZF

- będą ze sobą rezonować. Największy niepokój budziła niesamowita anomalia, 

łamiąca, zdawałoby się, wszelkie znane prawa fizyki, co i rusz pojawiająca się 

pomiędzy generatorami...

Co działo się wewnątrz statku, na zawsze pozostanie tajemnicą. 

Anomalia przestała okresowo zanikać i zarazem ostatecznie odcięła możliwość 

nawiązania łączności. Dwudziestego szóstego dnia lotu na jasnym niebie dostrzegliśmy

potworny rozbłysk. Naukowcy pozostający na Ziemi nie mogli już dłużej milczeć.

Stwierdzono, że potwierdziły się najbardziej skrajne z teorii człowieka, który za ich

głoszenie, od kilku lat siedział w rządowym wariatkowie… 

Słowem, generatory wytworzyły między sobą więź czasoprzestrzenną, 

generującą tak ogromne pola energii, że te najpierw zakłócały stabilność, 

a potem dosłownie wymieszały ze sobą molekuły statku kosmicznego, załogi... 

Następnie, anomalia objęła także generatory, by stopić całość materii 

w mini-gwiazdę, niestabilną tak bardzo, że zaraz po narodzinach, w kolejnym

rozbłysku energii, zapadła się w sobie. Niestety, nie powstała z tego mała, 

czarna dziura - siłą odśrodkową pchana w głąb kosmosu, ale, tzw., Biała Dziura, 

zjawisko przewidywane dotąd jedynie teoretycznie...

Stworzyliśmy przypadkiem wyjątkowo niszczycielskie i niezwykle rzadkie 

zjawisko fizyczne, które zamiast połykania materii i energii - siłą grawitacji 

zaczęło cofać czas wokół siebie...

Cofanie czasu miało ograniczony zasięg i wszystko „rozeszłoby się po kościach”, 

gdyby nie to, że zaledwie tydzień później Biała Dziura - podążając torem 

zmienionym w wyniku eksplozji i fluktuacjil energetycznych - zderzyła się 

z Marsem.

Wybuch był dostrzegalny na niebie z łatwością - trudno przegapić rozbłysk 

dwa razy silniejszy niż słońce w zenicie, a już w tydzień później w Ziemię uderzyła 

tzw., fala temporalna. Największe straty w ludności wywołały stada rozszalałych 

zwierząt, wynurzające się wprost z niebytu i przerażające zjawiska 

kilkusekundowych zaników naszych budynków i urządzeń. Liczba ludzi 

zmiażdżonych w wyniku upadków przez nieistniejące chwilowo sufity i podłogi

biurowców, albo zmieszanych molekularnie ze ścianami - sięgała milionów... 

Fala jednak przeszła, a nam przez pół roku wydawało się, że to już wszystko, 

kolejna przestroga, ale i powód do dalszych badań, rozwoju... Niestety, pod koniec 

roku zaobserwowano, że epicentrum zderzenia białej dziury i Marsa zniekształca 

orbity wszystkich ciał niebieskich naszego systemu. Wkrótce obliczenia naukowe 

wskazały dobitnie, że ziemska orbita przecina się z Jądrem Niebytu - jak niektórzy 

nazwali fenomen białej dziury. 

Rok temu ledwie, obserwowaliśmy jak jedna z naszych bezzałogowych stacji

badawczych, orbitujących w połowie drogi między nami i Marsem, uderzyła 

w źródło zakłóceń i przeleciała przezeń, tyle, że to, co odleciało w przestrzeń, 

przypominało bardziej nieobrobioną grudę żelaza, świeżo wydobytą grudę rudy..., 

nie zaś wspaniałe osiągnięcie nauki III Ery. W naszym przypadku, spotkanie 

z białą dziurą oznaczało los Marsa - czyli rozpad planety w najgorszym razie, 

a w najlepszym - po prostu wulkaniczną skorupę pierwotnej Ziemi - jak sprzed 

kilku miliardów lat…

Co prawda, kilka tysięcy ludzi odleciało z Ziemi na okrętach IV generacji, prawie 

bez nadziei na przetrwanie, ale kto to wie, odkryliśmy kilka planet podobnych ziemi, 

być może... ... ...

Wielobarwne lśnienie dostrzegłem ledwie kątem oka, ale od razu wyłączyłem 

implant. Anomalia wysunęła się gładko znad horyzontu, zjawisko zmieniło 

wszelkie cienie, światła i barwy otoczenia. 

Popatrzyłem na zegarek.

Minęło zaledwie pół godziny...

Poszedłem do grawitolotu, wyciągnąłem wszystko, co będzie mi potrzebne, 

następnie zjadłem kilka batoników, zapiłem je piwem i posiedziałem sobie chwilę,

kontemplując kalejdoskop nienaturalnych barw nieba i morza…

Postanowiłem, że nie ma sensu gapić się bezczynnie w dal.

Rozłożyłem małą sztalugę i przygotowałem stanowisko pracy.

Będę malował.

Ta czynność niczego nie zmieni, nie uratuje ani mnie, ani pamięci o mnie.

Będę malował, bo to jest to, co zawsze przynosiło mi najwięcej radości.

Zmieszałem na palecie karmin z ultramaryną i położyłem pierwszą, intensywną, 

purpurową plamę...