Dziś opowiadanie / esej / tekst nieco ironiczny, dotyczący realnej sytuacji...,
pod tytułem: "Lisek chytrusek level master"
(w pełni po polsku - Lisek chytrusek poziom mistrza).
Tego lata wiele dni spędziłem na spacerach po okolicy, czasem sam, czasem z moją
mamą, czasem w innym gronie. To akurat wątek poboczny, zatem nie będę go
rozwijał. W każdym razie, podczas tych licznych wypadów bardzo uważnie
obserwowałem otaczające krajobrazy miasta, okolic podmiejskich, pobliskich łąk,
pól uprawnych czy wijącej się szeroką wstęgą Wisły, szczególną uwagę zwracając
na wszelkie zwierzaki, od najmniejszych po...
Tego dnia wracałem już do domu po długim spacerze. Od dworca kolejowego ulicą
prostopadłą do ulicy Gdańskiej, gdzie na przeciw jest cmentarz, a po mojej nieużytki
za ogrodzeniem. Nieużytki porośnięte wysokimi trawami, krzewami i drzewami,
z zwałem ziemi, betonu i cegieł po rozebranych budynkach. Dookoła poza cmentarzem
teren ten otaczają ruchliwe ulice, dworzec, parkingi, osiedla i domki jednorodzinne.
Dalej, jeszcze co najmniej kilometr w każdą stronę jest miasto..., kolejne
osiedla, torowiska, przedsiębiorstwa i inne.
Można powiedzieć, że to jedna z ostatnich większych, leżących odłogiem działek
nie w środku, ale jednak blisko centrum miasta.
Idąc jakby mimochodem oglądałem kszaczory, aż tu nagle coś się poruszyło.
Trawa wypalona pełnią lata była w odcieniach od lekkiej zieleni przez typowy koloryt
siana, aż po odcienie rdzawe, także dopiero po chwili zorientowałem się, na co patrzę.
Lis. Młody lis, siedział sobie może 2 metry od oddzielającego nas płotu i teraz już, też
z lekkim zdziwieniem, ale bez wyraźnego niepokoju, przyglądał się nam.
Cóż, sięgnęliśmy po komórki, potem zaczęłiśmy robić zdjęcia. Liskowi nie przypadły
do gustu nasze ruchy i zainteresowanie, ale nadal z (przynajmniej pozorowanym)
spokojem przeciągnął się, wstał i poszedł w głębszą trawę. Wchodził w gęstwinę powoli
prawie - jak by nam mówił "no już dość cudaki, spadajcie, nie mam ochoty na sesję
fotograficzną, pa pa"... I znikł nam z oczu. Poniżej nieco zdjęć, boć może nie najlepszych,
ale...
O matko z córką, znowu dwunogi... |
Gdzie tu pójść... |
Najlepiej przed siebie... |
E, nie chyba jestem za blisko płotu... |
O, i to jest właściwy kierunek... |
I zniknął... |
Moglibyście zapytać, no dobrze, lis jak lis, zatem, czemu "level master"?
A..., ponieważ ten konkretny lis był jak u siebie, a jednak niemal w środku sporego
pomorskiego miasta. W dzikości przyrody, a tuż obok ludzi, od których jednak,
pozostawał całkiem bezpieczny, powiedziałbym po reakcjach, wręcz nami znudzony...
Całkiem wolny, choć niby za płotem, pytanie istotne, czy on czy my jest prawdziwie
wolny, realnie bezpieczny..., kto tu kogo obserwuje, kto tu się komu na co dzień
przygląda... i żyje sobie całkiem, jak chce. Ile lisów w okolicy miasta ma tak dobre
warunki? Tak całkowicie pełne bezpieczeństwo, nawet od myśliwych, bo w na terenie
aglomeracji strzelać nie wolno...
Lisek chytrusek, albo mały mądrala - spokojnie, bez pośpiechu, bezpiecznie, bez płacenia
podatków, czynszu czy wynajmu działki, mieszka sobie niemal w sercu miasta...
Mistrz.
Koniec.
A jutro, albo w najbliższych dniach, opowieść o kocie i myszy, potem o innym kocie, potem
o okolicznych bezkręgowcach, potem o gołębiach i sowie i..., inne..., a nawet kolejne dyktanda
i "horror w stawie" w relacji kilku postaci, w tym m.in., ropuchy, zimorodka i zaskrońca...
Zapraszam!