Zawsze
sądziłem, że umrę ze starości, do ostatka ciesząc się
możliwością
malowania pejzaży. Tymczasem ledwie godziny dzielą mnie, nas, cały świat,
od spektakularnego końca...
Wszystko
zaczęło się, jak często w przeszłości, od dobrych intencji..., działań
na rzecz i w imieniu ludzkości.
Ot, tym razem zawiedli naukowcy...
Ja, artysta malarz, oglądałem wydarzenia z boku, miałem jednak luksus informacji
Ot, tym razem zawiedli naukowcy...
Ja, artysta malarz, oglądałem wydarzenia z boku, miałem jednak luksus informacji
z pierwszej ręki - od żony - Jadwigi Raj - pierwszej stricte polskiej kosmonautki,
między innymi uczestniczki pierwszego załogowego lotu kosmicznego - polskiego
krążownika klasy C, o nazwie „Wolność”, który wystartował z kosmodromu Licheń
- w 26 roku III ery.
Ach, jak wiele doświadczyłem w moim życiu, tak wiele..., wydawało mi się, że
świat może być już tylko
lepszy... Trzecia era, ha, ha, „wielka” era - licząca sobie
zaledwie kilka dekad, kilka dekad... Jakże te 44 lata śmiesznie
brzmią, gdy weźmie
się pod uwagę historyczne datowanie I i II ery
Ludzkości…
Lekki wstrząs - zapewne odległy upadek jakiegoś meteoru - rzecz ostatnio częsta
- wyrwał mnie z zamyślenia... W
oczekiwaniu na nieuchronny los postanowiłem
po raz ostatni załadować i odtworzyć sobie archiwum przeszłości, holograficzny
zapis
doniesień z mediów, oraz własnych wspomnień. Przykładając dłoń do lewego
przedramienia, uruchomiłem implant umieszczony za nerwami wzroku, usiadłem
wygodnie..., a mózg zalały słowa i obrazy z przeszłości.
Niespełna
sto lat temu - drugą Erę Ludzkości, zwaną "nowożytną" - zakończyła
pierwsza katastrofa na skalę globalną. Sławetnego
roku 2024 II Ery, wiosną,
podano w mediach wiadomość, która wprawiła ludzkość w
zakłopotanie, strach,
lub apatię.
Zza tarczy słonecznej,
niewidoczna wcześniej, wynurzyła się i leciała na spotkanie
Ziemi ogromna planetoida, prawie planeta..., jej uderzenie w Ziemię
musiałoby
zakończyć się zagładą.
Nigdy nie było - ani wcześniej ani potem - takiej mobilizacji światowych sił
zbrojnych, narad naukowców... Ostatecznie przyniosły one pewien
skutek,
planetoida - zamiast uderzyć w Ziemię - lekko zepchnięta z
kursu z pomocą
niemal 70% arsenału militarnego Ziemi, w
nieprawdopodobnym zbliżeniu,
przecięła orbity Ziemi i Księżyca - przelatując między nimi i dalej, w kosmos.
Mimo, że plan się powiódł, mimo że Ziemia nie została rozbita na kawałki,
początkowa radość bardzo szybko ustąpiła przerażeniu.
Wynikiem
bliskiego przelotu gigantycznej planetoidy były bowiem zakłócenia
orbity Księżyca. Księżyc wprawdzie nie spadł na Ziemię, nie
rozpadł się, ani nie
odpłynął w kosmiczną dal, nie, on „ledwie”
zbliżył się do Ziemi o około 1/3
dotychczasowej odległości.
Stało się to w ciągu zaledwie kilkudziesięciu godzin. W ciągu kilku dni nad
całą planetą rozszalały się przekraczające
wszelkie skale huragany, tajfuny,
burze i sztormy, po nich zaś nastąpiły oczywiste w tej sytuacji zaburzenia pola
magnetycznego i
w ich następstwie - dziesiątki trzęsień ziemi, które z kolei
wywołały liczne fale tsunami, długo obmywające brzegi nad wszystkimi naraz
oceanami i morzami.
Po
kilku miesiącach pierwsze skutki katastrofy osłabły i ludzie
zaczęli nabierać
nadziei, niestety, budził się właśnie potwór
z głębin ziemi, potężny superwulkan
obejmujący swym kraterem
całą powierzchnię byłego Parku Narodowego
Yellowstone... Gdy
w końcu wybuchł, Ameryka i tak już dotknięta klęskami
żywiołów,
prawie przestała istnieć... Niemniej, mimo drugiej fali trzęsień
ziemi
i tsunami, niespodziewanie dla nas, obniżenie orbity Księżyca
przyspieszało
zarazem stabilizację magnetycznego płaszcza planety,
a skrócenie miesiąca
księżycowego wywołało silne prądy
powietrzne, które rozrzedziły chmurę pyłu
i zawęziły obszar
opadów kwaśnych deszczy - bezpośrednich skutków wybuchu
superwulkanu. Niemniej,
w wyniku połączenia wszystkich katastrofalnych zjawisk
natury, w
roku 2024 zginęła większość spośród 10 miliardów ludzi.
Niezwykłe zjawiska pogodowe, anomalie i katastrofy końca II Ery -
choć już
łagodniejsze niż z początku, trwały jeszcze ładnych
kilka lat, ale i one nie
zakończyły tragedii ludzi. Podstawowym
problemem zbliżenia się Księżyca do
Ziemi okazały się nieodwracalne, a
gwałtowne zmiany klimatu, zmiana konta
nachylenia Ziemi wobec
słońca, oraz stosunkowo szybkie przesunięcie biegunów
magnetycznych. To ostatnie wprawdzie nie pociągnęło za sobą
skutków
przewidywanych w różnych katastroficznych filmach II Ery, niemniej jednak
znacząco wpłynęło na stabilność i przewidywalność klimatu globu.
Dawała się
również we znaki zwiększona o dobre 10% aktywność wulkaniczna,
czyniąc kilka obszarów Ziemi niedostępnymi dla Ludzi i niemal
zupełnie paraliżując
tradycyjny ruch lotniczy... Poza tym tam, gdzie dotąd pływy powodowały zmiany
do kilku metrów
głębokości wody w ciągu doby, nowe, potężne pływy przybrały skalę
niewielkich wprawdzie, lecz regularnych tsunami…
W ten sposób
zniknęło wszelkie typowo lądowe życie z wysp japońskich, z
Karaibów
i wielu innych archipelagów.
Gdy - po ponad dekadzie - przyszedł w końcu czas na szacowanie strat, rozmiar
klęsk
był wręcz porażający. Nad
większością dawnej Azji przelewał się nowy
Ocean Wschodni. Obie
Ameryki po wybuchu superwulkanu i jego następstwach,
niemal zniknęły z
powierzchni, zastąpione kilkoma archipelagami wysp, na których
nie
było już śladu ludzkiego życia… Poważnie
zniszczony został także tzw.,
Bliski Wschód, ale tam kataklizm
przetrwało blisko 20 milionów ludzi.
Afryka
straciła niemal połowę powierzchni - w tym ogromną większość
terenów
żyznych. Przetrwali, ale liczba ludności kontynentalnej
Afryki niewiele przekraczała
teraz 10 milionów. Jakby
tego było mało, w wyniku zmiany bieguna magnetycznego
i kąta
nachylenia Ziemi, południowa część Afryki znalazła się w
strefie podbiegunowej
i szybko pokryła grubą, lodową czapą.
Hekatomby po kataklizmach 2021 roku
dokonały w Afryce i na Bliskim Wschodzie kolejno: nieznane tam zimno, głód wśród
emigrujących
na pustynne tereny, a w
końcu, zarazy.
Australia
zachowała około połowy powierzchni, ale przetrwali tam głównie
potomkowie rdzennej ludności - Aborygeni - większa część
ludności
międzynarodowej mieszkała bowiem w strefie przybrzeżnej
kontynentu...
Z
całej Azji, jak już wspomniałem, wypełnionej w większości
wodami Oceanu
Wschodniego, pozostało około 1/5 powierzchni lądu,
na którym przetrwało
szacunkowo, około ćwierci miliarda istnień. W
naszym regionie, zwanym kiedyś
Europą…, państwa II Ery takie jak
Włochy, Francja, Wielka Brytania, Hiszpania
i Portugalia, kraje
skandynawskie i Holandia - zostały zalane falami tsunami
i zniszczone
przez następujące potem wybuchy wulkanów, trzęsienia ziemi.
Wspaniałości Watykanu, Sienny, Neapolu, Paryża, ale i Amsterdamu, można było
oglądać, oczywiście w szczątkowej formie - jedynie w
czasie podmorskich wycieczek
organizowanych od 10 roku III Ery...
Niemcy,
nasi bezpośredni, zachodni sąsiedzi, również dotknięci zostali
nieoczekiwaną plagą trzęsień ziemi, oczywiście odczuwalnych i u
nas, ale tam
tak silnych, że późniejsze powodzie i potężne burze
były tylko przysłowiową
kropką nad „i”. Najbliżsi wschodni
sąsiedzi przetrwali wszystko podobnie jak i my,
Polacy, jednak Rosja…
Niestety, Rosja, obok utraty 90% powierzchni lądu za
Uralem, w górach tych
właśnie, nieoczekiwanie, objawiło się kilka wulkanów,
a zmiany
klimatyczne, nowe prądy wodne Oceanu Wschodniego, deszcze i burze
oznaczały chmury toksycznych pyłów - które zamiast rozrzedzić się
nad resztą
planety, wciąż i wciąż dotykały Zachodnich - już ledwie europejskich granic Rosji,
stopniowo ją wyludniając.
Dość powiedzieć, że w roku 1 III ery, czyli 66 lat po katastrofalnym w skutkach,
bliskim spotkaniu z planetoidą, ludność Ziemi obliczono
na około 700 milionów,
co oznaczało straty rzędu 93% ludności sprzed roku 2021.
Ciekawostką, niemal anomalią był los nasz, Polaków, bo przetrwało nas statystycznie
najwięcej - blisko 90 procent populacji…
Nigdy
nie wyjaśniono jak to się stało, że huragany, powodzie i
trzęsienia ziemi
przeszły bokiem, niemal dokumentnie niszcząc naszych sąsiadów za Zachodzie
i Rosję, a prawie zupełnie omijając Polskę i jej najbliższych, południowo-wschodnich
sąsiadów. Nawet
potworne fale tsunami, liczące sobie do 1000 m - oblewające lądy
większej części świata, na naszym morzu przybrały skalę
„niewielkich” fal o wysokości
od 20 do 50 metrów. Zresztą, ze
względu na położenie Polski, u południowego końca
stosunkowo
niewielkiego i płytkiego morza, oraz istnienia naturalnych wypłycań,
jak np. Półwysep Helski, zniszczenia sięgnęły zaledwie kilka -
kilkadziesiąt kilometrów
w głąb wybrzeży, najdalej wchodząc w
delty dużych rzek. Szczęśliwie, kalendarzowo
mieliśmy wówczas w Polsce lato, lato dziwnie zimne, zatem i nad samym Morzem
nie
było tłumów turystów… Straty relatywnie niewielkie spowodowały jednak,
że przestał istnieć Półwysep Helski, a miasta takie jak:
Władysławowo, Wejherowo, Gdynia i Sopot, nie licząc dziesiątek mniejszych
miejscowości, zostały dosłownie zatopione. W
Europie, poza Polską, z kataklizmu
jako tako obronną ręką wyszły
także Czechy, Słowacja, Węgry, Litwa, Łotwa,
Estonia, Białoruś
i Ukraina - w tym ostatnim przypadku, najmniej strat poniosła
Wolna
Ukraina, a właściwie ta jej niewielka część, która pozostawała niezależna
jeszcze - od zaborczej Rosji... Czas
między końcem II ery, a początkiem III upłynął
na ustalaniu
nowego porządku, w którym, jak już wspomniałem, Polska uzyskała
poczesne miejsce.
Wyspa
Azja - nowy kontynent, o powierzchni mniej więcej połowy dawnej
Australii
- w roku 33 w okresie przejściowym i w pierwszych dwóch dekadach III ery,
dawny
Bliski Wschód i pozostała część Afryki rozwinęły postępowe cywilizacje.
W Europie powstała zaś Federacja Cudownie Ocalonych
(FCO), w której skład
wchodziły dawne suwerenne państwa środkowej
Europy: Polska, Ukraina, Białoruś,
Litwa, Łotwa, Czechy, Słowacja
i Węgry i nieliczni ludzie, oceleńcy z innych
regionów Europy.
Sumując, w 1 roku III ery na Ziemi żyło około 700 milionów ludzi, z czego niemal 50%
stanowili obywatele FCO...
Gospodarczy
sukces i militarna potęga naszej Federacji miała swoje źródło
w
szeroko zakrojonych pracach tysięcy naukowców. Pozwoliły nam one,
w zaledwie
15 roku III ery wysłać w kosmos pierwsze sondy i
sztuczne satelity, a dekadę później
statki załogowe i oczywiście pionierów Trzeciej Ery - na czele z moją ukochaną,
nieżyjącą już żoną...
Wysiłek naukowy przyczynił się do zbudowania systemu satelitów, m.in., natury
bojowej, wyposażonych w
najnowocześniejsze osiągnięcie ludzkiej technologii
- bombę ZM, w
której reakcję łańcuchową powodowało zjawisko tzw., zimnej
fuzji,
generujące z kolei syntetycznie uzyskaną antymaterię. Bomby
były bezpieczne
i niegroźne do momentu aktywacji procesu zimnej
fuzji, zatem też i łatwo było je
przechowywać…
Bomba
ZM szybko zastąpiła, a nawet pomogła w utylizacji bomb atomowych,
szczególnie, że odwrotnie do nich, nie dawała skutków ubocznych w
postaci
skażenia i promieniowania radioaktywnego. Poza tym siłą
rażenia podobnej ilości
materiału rozszczepialnego niemal tysiąckroć przekraczała najpotężniejsze
z wcześniejszych broni.
FCO rozrastała się, bogaciła i istniała we względnym spokoju,
i..., gdybyśmy tylko
odpuścili sobie badania kosmosu…
Paradoksalnie - to moja ukochana zainicjowała badania - które ostatecznie przyniosły
nam zagładę.
W gruncie rzeczy chodziło o nową nadzieję, szansę
na podbój kosmosu na
niespotykaną skalę, opanowanie Układu
Słonecznego, albo i dalsze podróże,
może i w czasie... Cóż, w
roku 30 III ery skonstruowano nowe silniki V już
generacji - z
nietypowym napędem anty-grawitacyjnym.
Niestety nie znam
technicznych szczegółów, żona wspominała jednak, o generatorach
opartych na paliwie z antymaterii…, od
trzeciej dekady III ery żyliśmy jak we śnie,
cieszyliśmy się jak
dzieci, Papież Stolicy Apostolskiej w Częstochowie i wszyscy
wierni
dziękowali Bogu za nowe horyzonty i powierzenie Polsce tak cudownej
roli
w odbudowie zniszczonego świata ku przyszłej potędze
ludzkości...
Nie
przejmowaliśmy się głosami wielu czołowych naukowców,
zauważających
potężne fluktuacje pól magnetycznych, burze i
niezwykłe zjawiska optyczne,
niezmiennie towarzyszące startom
rakiet napędzanych generatorami anty
grawitacyjnymi już III i IV
generacji.
Temat
dziwnych zjawisk wyciszano i bagatelizowano, nawet Jadwiga
całkowicie
ignorowała pogłoski, nazywając je „banialukami
konserwatystów”, a ja, cóż ja,
jak nikomu innemu, żonie
wierzyłem bez zastrzeżeń...
Jak
się później okazało, generatory naruszały samą osnowę
rzeczywistości.
Katastrofa nastąpiła przy trzysta trzydziestym trzecim locie załogowym,
Katastrofa nastąpiła przy trzysta trzydziestym trzecim locie załogowym,
przeznaczonym docelowo do lądowania na Plutonie, w
maju roku 42 III Ery.
Rakieta była ogromna, odpalaniu jej trzech
generatorów najnowszej, V generacji,
towarzyszyły przypadki koszmarnych zjaw martwych ludzi, zniszczeń jak
w pierwszych
miesiącach po przelocie planetoidy. Kilka osób donosiło nawet
o
pojawianiu się nieznanych zwierząt przypominających prehistoryczne
dinozaury...
Wszelkie
zjawiska ustały jednak w ciągu ledwie minut po odlocie rakiety V
generacji – Wolność
III, na pokładzie której, obok mojej żony w funkcji Głównego
Pilota zasiadało kilkudziesięciu znakomitych fachowców
ważniejszych dziedzin nauki.
Trzy
tygodnie po odlocie rakiety doszły do nas pierwsze informacje o
zakłóceniach
w transmisjach danych. Na statku dochodziło do
nasilających się, niepokojących
zjawisk.
Nikt nie przewidział, że ustawione w trójkąt równoboczny - potężne generatory ZF
- będą ze sobą rezonować. Największy niepokój
budziła niesamowita anomalia,
łamiąca, zdawałoby się, wszelkie
znane prawa fizyki, co i rusz pojawiająca się
pomiędzy
generatorami...
Co działo się wewnątrz statku, na zawsze pozostanie tajemnicą.
Anomalia przestała okresowo zanikać i zarazem ostatecznie odcięła
możliwość
nawiązania łączności. Dwudziestego szóstego dnia
lotu na jasnym niebie dostrzegliśmy
potworny rozbłysk. Naukowcy
pozostający na Ziemi nie mogli już dłużej milczeć.
Stwierdzono,
że potwierdziły się najbardziej skrajne z teorii człowieka, który
za ich
głoszenie, od kilku lat siedział w rządowym wariatkowie…
Słowem, generatory wytworzyły między sobą więź
czasoprzestrzenną,
generującą tak ogromne pola energii, że te
najpierw zakłócały stabilność,
a potem dosłownie wymieszały ze
sobą molekuły statku kosmicznego, załogi...
Następnie,
anomalia objęła także generatory, by stopić całość materii
w
mini-gwiazdę, niestabilną tak bardzo, że zaraz po narodzinach, w
kolejnym
rozbłysku energii, zapadła się w sobie. Niestety, nie
powstała z tego mała,
czarna dziura - siłą odśrodkową pchana w
głąb kosmosu, ale, tzw., Biała Dziura,
zjawisko przewidywane dotąd
jedynie teoretycznie...
Stworzyliśmy
przypadkiem wyjątkowo niszczycielskie i niezwykle rzadkie
zjawisko
fizyczne, które zamiast połykania materii i energii - siłą
grawitacji
zaczęło cofać czas wokół siebie...
Cofanie czasu miało ograniczony zasięg i wszystko „rozeszłoby się po kościach”,
gdyby nie to, że zaledwie tydzień później Biała Dziura -
podążając torem
zmienionym w wyniku eksplozji i fluktuacji pól energetycznych - zderzyła się
z
Marsem.
Wybuch
był dostrzegalny na niebie z łatwością - trudno przegapić
rozbłysk
dwa razy silniejszy niż słońce w zenicie, a już w
tydzień później w Ziemię uderzyła
tzw., fala temporalna.
Największe straty w ludności wywołały stada rozszalałych
zwierząt, wynurzające się wprost z niebytu i przerażające
zjawiska
kilkusekundowych zaników naszych budynków i urządzeń. Liczba ludzi
zmiażdżonych w wyniku upadków przez nieistniejące
chwilowo sufity i podłogi
biurowców, albo zmieszanych molekularnie
ze ścianami - sięgała milionów...
Fala jednak przeszła, a nam przez pół roku wydawało się, że to już wszystko,
kolejna
przestroga, ale i powód do dalszych badań, rozwoju... Niestety,
pod koniec
roku zaobserwowano, że epicentrum zderzenia białej
dziury i Marsa zniekształca
orbity wszystkich ciał niebieskich
naszego systemu. Wkrótce obliczenia naukowe
wskazały dobitnie, że
ziemska orbita przecina się z Jądrem Niebytu - jak niektórzy
nazwali fenomen białej dziury.
Rok temu ledwie, obserwowaliśmy jak jedna z naszych bezzałogowych stacji
badawczych, orbitujących w
połowie drogi między nami i Marsem, uderzyła
w źródło zakłóceń
i przeleciała przezeń, tyle, że to, co odleciało w przestrzeń,
przypominało bardziej nieobrobioną grudę żelaza, świeżo
wydobytą grudę rudy...,
nie zaś wspaniałe osiągnięcie nauki
III Ery. W naszym przypadku,
spotkanie
z białą dziurą oznaczało los Marsa - czyli rozpad
planety w najgorszym razie,
a w najlepszym - po prostu wulkaniczną
skorupę pierwotnej Ziemi - jak sprzed
kilku miliardów lat…
Co prawda, kilka
tysięcy ludzi odleciało z Ziemi na okrętach IV generacji, prawie
bez nadziei na przetrwanie, ale kto to wie, odkryliśmy kilka planet podobnych ziemi,
być może... ... ...
Wielobarwne
lśnienie dostrzegłem ledwie kątem oka, ale od razu wyłączyłem
implant. Anomalia
wysunęła się gładko znad horyzontu, zjawisko zmieniło
wszelkie
cienie, światła i barwy otoczenia.
Popatrzyłem
na zegarek.
Minęło
zaledwie pół godziny...
Poszedłem
do grawitolotu, wyciągnąłem wszystko, co będzie mi potrzebne,
następnie zjadłem kilka batoników, zapiłem je piwem i
posiedziałem sobie chwilę,
kontemplując kalejdoskop nienaturalnych
barw nieba i morza…
Postanowiłem, że nie ma sensu gapić się bezczynnie w dal.
Rozłożyłem
małą sztalugę i przygotowałem stanowisko pracy.
Będę
malował.
Ta
czynność niczego nie zmieni, nie uratuje ani mnie, ani pamięci o
mnie.
Będę
malował, bo to jest to, co zawsze przynosiło mi najwięcej radości.
Zmieszałem
na palecie karmin z ultramaryną i położyłem pierwszą,
intensywną,
purpurową plamę...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz