a pierwotnie pisane jeszcze w tradycyjnym zeszycie, w latach 80' XX wieku.
Ten temat podzieliłem - dla wygody czytelników przede wszystkim - na kilka
epizodów, łącznie 4, choć pewnie będę musiał dopisać, co najmniej 2, by całość
miała ręce i nogi, głowę i zęby...
Pożeracze - cz. 1.
Uśmiech znów wykwitł na pociągłej twarzy. Właściwie należałoby powiedzieć - że
Pożeracze - cz. 1.
Piątego
kwietnia, rok 1995, sobotnia noc, dworzec główny, Gdańsk.
Pasażerów wysiadających z pociągu linii Berlin - Gdynia, przywitał przenikliwy
chłód i drobny, rzęsisty deszcz. Szczególną uwagę przypadkowego obserwatora
powinien przyciągnąć lekko szpakowaty jegomość, wysoki i
szczupły, elegancki,
ubrany w niemodny, acz starannie skrojony smoking, strój sam w sobie, nietypowy.
Mężczyzna wyglądał na lat 40, może 45. Miał gładką i pociągłą twarz, a ogólna
szczupłość nie do końca tłumaczyła wrażenie bijącej od niego godności i siły
fizycznej, można wręcz powiedzieć, że fizyczny wygląd i emanujący nastrój,
zupełnie do siebie nie pasowały...
Ubrany w smoking mężczyzna zdawał się być zupełnie obojętnym na szarpiący
jego strój wiatr i nieprzyjemną mżawkę. Nie biegł, jak inni pasażerowie,
do podziemnego przejścia lecz spokojnym, spacerowym krokiem przeszedł
kilka razy w tą i z powrotem, przez całą długość peronu.
Wyglądało to jakby czekał, aż znikną z widoku ostatni pasażerowie.
Po około pięciu minutach spaceru przystanął na chwilę po środku i jakby węsząc,
stał tak kolejnych kilka minut. W końcu wybrał zejście do podziemi po swojej
lewej ręce - prowadzące nie do budynku dworca kolejowego, a w kierunku
dworca PKS z jednej i na Stare Miasto z drugiej strony. Zszedł po
schodkach,
przystanął spokojnie, znów odczekał kilka minut, uśmiechnął
się pod nosem
i zaczął powolutku wędrować po podziemnym
korytarzu, z głową przy ziemi,
jakby z wysileniem oczu szukał jakiejś zguby.
Uśmiech
nie zniknął z jego twarzy i nie odwrócił głowy - gdy zarówno
z wejścia
na peron, jak i obu kierunków podziemia - wyłonili się mężczyźni w ortalionowych
dresach. Ich wygolone
głowy, szerokie ramiona i grube karki, firmowe, jakby
świeżo
wyprane, błyszczące wręcz dresy i charakterystyczne pałki w
dłoniach
nie wróżyły niczego dobrego, ba, chyba każdy z nas - na miejscu
eleganta - uciekałby
gdzie pieprz rośnie, lub, nie mogąc uciec, skuliłby się pod ścianą z czystej
zgrozy...
Gdy pięciu mężczyzn podeszło już do eleganta,
jeden postukał go lekko kijem
w kark. Mężczyzna dotąd uśmiechnięty,
drgnął teatralnie, zamachał szczupłymi
dłońmi o zadziwiająco długich palcach i wyprostował się.
Napastnicy zajęli
strategiczne pozycje wokół mężczyzny, a ten,
który wcześniej jakże delikatnie
przywitał się z elegantem, wsunął mu kij pod
brodę.
- Te, koleś, ku**a, wyskakuj z kasy,
ku**a, nie pier**l, że nie masz, ku**a, ku**a,
ku**a, kasa, już!
- Przepraszam szanownego pana - elegancki mężczyzna odpowiedział nad wyraz
spokojnie - ale
muszę rozczarować. Bynajmniej nie dlatego, żebym nie posiadał
znacznej gotówki, czy platynowych kart kredytowych, o, co to, to nie,
ale widzi
pan, ja właśnie na kogoś takiego jak pan..., i
pana kompani czekałem.
Uśmiech znów wykwitł na pociągłej twarzy. Właściwie należałoby powiedzieć - że
wykrzywił zaciśnięte usta,
jakby starannie unikał pokazania zębów...
Napastnicy, kompletnie zaskoczeni, jak jeden mąż wybałuszyli na
mężczyznę oczy,
widać było, że pierwszy raz spotkała ich podobna przemowa.
- Ty, pie*****, je**** ku**o, ch***, dawaj
kase, bo ci mordem rozwalem,
ku**a, ku**a !!! - najwyższy, najwyraźniej
przywódca, a prawdopodobnie
również największy erudyta - podkreślił swoje
słowa wymachując bejsbolem
nad głową mężczyzny. Elegant wzruszył tylko ramionami i równie spokojnie
odpowiedział:
- Eh, chyba jednak nie, widzi pan, mam
co do naszego, jakże miłego spotkania,
zupełnie inne plany.
Zanim dresiarz zdążył rozdziawić gębę (pełną złotych zębów), machnąć swoją
pałką
czy odstawić kolejny pokaz erudycji - elegant chwycił go za dłoń
trzymającą
kij i jednym silnym pociągnięciem wyrwał broń, po
czym pałką tą - silnym ciosem
z góry - prosto w wygolone czoło, posłał dresiarza na
posadzkę. Nie dając czasu na
reakcję pozostałym napastnikom, elegant zaczął
rozdzielać im ciosy po łbach, karkach
i ramionach. Czynił
to wszystko tak szybko i zdawałoby się..., z tak szalenie
wyszukaną
nonszalancją, że te niby łagodne dotknięcia, zdawałoby się,
nie powinny wyrządzić im najmniejszej krzywdy.
Niemniej,
zaledwie pięć sekund po rozpoczęciu bijatyki elegant jako jedyny
stał
na własnych nogach. Czwórka napastników kuliła się na
ziemi próbując udawać
jak najmniejszych, a ich pałki
leżały porozrzucane po całym podziemiu...
Tylko piąty - przywódca grupy - nie kulił się, nie kwilił jak mały ptaszek z bólu
i
strachu. Dziwna szara masa wypływająca uszami, krew zalewająca
wgłębienie
w czaszce wyznaczające bezbłędnie miejsce
uderzenia pałki - wskazywały, że duch
jego rozpoczął już drogę
ku stwórcy, albo i odwrotną, nie nam to osądzać....
Elegant tymczasem odrzucił skrwawioną i lekko
potrzaskaną pałkę, po czym schylił
się, chwycił za bluzę jednego
z leżących, podniósł go jedną ręką w górę, następnie
drugą
wykręcił mu obie ręce i przyciągnął ciało do
siebie tak, by kark i szyja znalazły
się na wysokości ust.
Nie
przejmując się pełnymi zgrozy jękami pozostałych, elegant otworzył
szeroko
usta i wbił długie, kończyste zęby - a miał ich cały garnitur - w ciało ofiary.
Rozerwał za jednym zamachem szyję, wypluł ochłap mięsa i ścięgien, a potem
nadstawił rozwarte nieprawdopodobnie szeroko usta, prosto pod pulsujący
strumień krwi... Pił duszkiem, gdy trzech pozostałych przy życiu bandytów
- ile sił w nogach uciekało z miejsca zdarzenia. Ich kroki
przebrzmiały nawet
dla wyczulonych zmysłów pożeracza, gdy ten w
końcu odrzucił od siebie
dziwnie wyschnięte i szaro - sine ciało.
Elegancki stwór, przypominający mężczyznę w średnim wieku, przeciągnął się
jak kot, zamlaskał, otarł językiem wargi,
zlizując kilka kropel krwi i ze spokojem,
jak gdyby nigdy nic, skierował się ku
gdańskiej Starówce...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz