piątek, 16 września 2016

Legenda o smoku wawelskim - wersja bez cenzury....

Dawno temu, pod Krakowem - grodem wielkim i warownym - w jamie przepastnej,
osiadł straszliwy potwór.

Potwór przypominał nieco dinozaura, skrzydlaty, z szyją dość długą i łbem 
tyranozaura, pokryty jadowicie turkusową łuską ze złotymi plamami. 
Od ogona do łba miał długość 10 ludzi leżących na wznak (jak zazwyczaj leżeli, 
gdy już ich dopadł).

Niewątpliwie złośliwym stworzeniem potwór był - 
napadał na podróżnych
i karawany, deptał, machał ogonem, pożerał i rozszarpywał wszystko, co się 
ruszało, a resztę zanosił nad wysoki brzeg rzeki i wrzucał w jej nurt. 
Za jedno mu było - pan, mieszczanin, kupiec czy rolnik, krowa, świnia, czy koń,
wszystko i wszystkich zjadał ze smakiem. Szczególnie zaś lubił polować na rycerzy.
Zrzucał im na głowy spore kłody lub nadrzeczne skały, po czym siadał na pancerzach 
i powoli wyciskał ludzi jak, nie przymierzając, pastę rybną wyciska się z metalowej 
tuby. Zresztą, konsystencja wyciśniętego rycerza niewiele się od pasztetu różniła... 
Prędko rycerze przestali witać w okolice Krakowa, zaś miejscy wojacy starali się 
w ogóle nie wychodzić z domów...

Władca okolic, książę Krak - do depresji przywiedzion - 
wydał był edykt 
następującej treści:

"Kto by poczwarę nękającą 
księstwo 
zamordować raczył, za tego córkę mą wydam 
i pół księstwa oddam (w dożywotnią dzierżawę). Za przykład musi jednak ów 
śmiałek, przynieść mi łeb smoka, a przynajmniej ze sto łusek z jego boków, tak 
złotych jak i turkusowych."

Posłańcy korzystając z porannej mgły rozjechali się po świecie 
w poszukiwaniu
takiego, który by smokowi zdzierżył.
Wkrótce też straszydło miało używanie, zwłaszcza bawiąc się w rycerzy wyciskanie...
Nic nie dały wszelkie podstępy, smok jak żył, tak żył, tylko brzuch mu urósł.
Latał coraz rzadziej, coraz częściej atakując rycerzy z zaskoczenia, płynnym 
ogniem zalewając i pieczyste pojadając.
Krak oglądając te klęski z murów zamku chciał samojeden w zbroję się przyodziać 
i na smoka ruszyć, jednak żona mu ten plan wyperswadować zdołała - w czym, czego 
legenda oficjalna nie głosi - sporym atutem był wałek do ciasta i butelka zamorskiego koniaku - na zmianę księciu pod nos podtykana - na znanej zasadzie kija i marchewki.

Wówczas do księcia zaanonsował się miejski szewc, nie tam, żaden szewczyk 
bohater bajań - lecz sinonosy, gruby jak beczka, na krzywych krótkich nóżkach 
- sam sławetny - Skurczybyk Jan Zenobi - któren choć jak noc bezgwiezdna brzydki 
fachowcem był nie lada, sławnym od gór po pomorze.
- Książę Kraku, oto mam na smoka sposób - rzekł był Skurczybyk Jan Zenobi, 
a Krak spojrzał nań z nadziei cieniem.
- Tak książę, mam sposób znakomity - słyszał jam o zamorskiej krainie, gdzie 
smoków takowych jak nasz latały niegdyś dziesiątki, a dziś nie ma już żadnego, 
chyba, że te, co uciekły - jak nasz... Oto, Książę, jest mój sposób - trzeba wziąć 
rycerzy dziesięciu, najlepiej przyjezdnych, zapić ich w trupa - i to dosłownie, 
potem wlać w ich gardła tyle trunków najmocniejszych, żeby nieomal pękali, 
usta zaszyć, otwory ciała pozatykać, a potem ścierwa w konserwach pancerzy
smokowi podrzucić. Ten, jako że ogniem zieje, gdy się porządnie opije, zacznie 
wkrótce czkać płynem wysokiej łatwopalności... Z tego com słyszał, skutki będą 
spektakularne!
Krak zamyślił się, pokiwał głową - i plan zwabienia rycerzy z szewcem obgadywać 
zaczął...
Niestety, choć bardzo się starał, żaden zamorski wojownik nie chciał przekroczyć 
granic księstwa, zbyt wielu widziało z daleka, jak smok traktuje ich druhów...
Szewc jednak, będąc człowiekiem lotnego umysłu, w porozumieniu z doradcami 
księcia wygrzebał z piwnic wawelskich 10 starych zbroi, wyszmelcować je kazał, 
po czym - za pozwoleniem Kraka ogłosił, że pierwszych dziesięciu śmiałków, 
którzy przyjdą do zamku w pełni dnia i zjedzeni nie zostaną, móc będą 
zasiąść przy stole i jadać przez miesiąc z samym Księciem i jego piękną 
(jak na ówczesne standardy) córką. W jeden dzień uzbierała się pełna pula. 
Miesiąc pili za księcia, w końcu, gdy już nic niemal nie czuli, spił ich w trupy 
sam szanowny Skurczybyk Jan Zenobi. Potem zapakował nieszczęśników w zbroje, 
wódką napełnił do granic, co trzeba zaszył, a następnie pod zamkiem, blisko jamy 
smoka truchła ustawić kazał, rozrzucając dla wiarygodności, sporo jadła wszelakiego
 i kilka butelek przedniego węgrzyna...

Krak patrzył na to wszystko z niepokojem, trąc jednak silnie potylicy okolice, 
po wieczornej dyspucie z żoną, której niezbyt przypadł do gustu potencjalny 
przyszły mąż dla wychuchanej córki..., ale cóż, słowo się rzekło, a smok..., 
smoka trzeba było się pozbyć, bo księstwu już w oczy zaglądało, regularne
bankructwo! 

Rano..., cały Kraków stał na murach...

Smok dość długo kazał na siebie czekać. Objedzony rycerzami, gruby jak bąk, 
wychodząc czkał, bekał i pierdział tak straszliwie, że ludziom na blankach murów 
robiło się niedobrze. 
Potwór w końcu zauważył rycerzy i wyszczerzywszy się na ludzi dym z nozdrzy 
puścił, a potem skoczył (a raczej skoczyć próbował), potknął się, podreptał, dopadł 
rycerzy i na oczach wstrząśniętego tłumu, zauważywszy, że nieprzytomni, zamiast wyciskać ze zbroi (co czynił jedynie na żywca), tym razem po prostu wyssał ich 
ze zbroi, siorbiąc przy tym i mlaskając tak, że kilkorgu z widzów trzeba było udzielić pierwszej pomocy - omdleli bowiem i pospadali z murów, szczęściem w większości 
- do wewnątrz...
Smok już po piątym wysysaniu zatoczył się lekko, zaryczał uradowany, po czym 
powrócił do konsumpcji z jeszcze większym zapałem. Gdy wyssał już wszystkich, 
oczki mu mocno zmętniały, dym z nozdrzy się puścił jak nigdy, bo różowo biały... 
Smok zaś brawury nabrawszy, chciał zionąć ogniem na mury.
Płynu palnego nabrał w usta... ... ... nagle... ... ..., zaczerwienił się na pysku, napiął 
cały i czknął potężnie!
Huk wstrząsnął murami zamku, poniósł się echem grzmotu po smoczej jamie,
z pyska potwora zionął strumień białego płomienia, a on sam jak z procy wystrzelon, 
dupą na przód poleciał wprost w pobliski bór! Impet odrzutu był taki, że wpadłszy
w las smok połamał go na wiele wiorst w głąb..., 
a potem... 

!!!! EKSPLODOWAŁ !!!!


Krak z fascynacją patrzył na kawałek smoczej szczęki, który doleciawszy do muru zdmuchnął zeń niedoszłego zięcia - samego mistrza wśród szewców i pijaków 
- Skurczybyka, Jana Zenobiego!
Pochowano go później z honorami, najpierw jednak Krak rozkazał zebrać szczątki 
smoka, szczególniej zaś łuski - słusznie mniemając - że te będą na zamorskich rynkach 
sporym rarytasem, jak to szczątki gatunku zagrożonego wymarciem...

Tak oto Wanda uniknęła szpetnego męża, Krak się nielicho wzbogacił, a smok, niestety ostatni już na świecie, przeszedł do legendy (tej, ocenzurowanej...).

Koniec.




1 komentarz: