poniedziałek, 17 lipca 2023

Polowanie (z komcią), na sowy uszatki...

W poszukiwaniu sów spacerowałem po osiedlu, a właściwie prawie wyłącznie 

na okolicznym fyrtlu (w polskim powszechnym - na najbliższym podwórku), 

między blokiem moim (skąd sowy obserwuję), a kolejnymi dwoma, najbliższymi 

- w przestrzeni placu zabaw.  

Sów, wedle opinii (jak dowiedziałem się od sąsiadów), ornitologa, jest 5, dorosła 

i 4 młode. Młode już rzadko piszczą, co oznacza, że niedługo "odlecą na swoje"

ale dorosła krąży po osiedlu, co wiem, bo wczoraj ganiałem za nią po okolicy,

obserwując. Zdjęć udało się zrobić tylko kilka i słabiutkich. Cóż..., za szybka była 

dla aparatu w smartfonku. Nie jest jednak tak najgorzej, ponieważ kilka dni temu 

udało mi się zdybać młodą sowę - "piszczałkę" (głośno domagającą się dokarmiania), 

na daszku nad wejściem do jednej z klatek. Była na tyle miła, że pozowała spokojnie. 

No to siup - kilka zdjęć - na niektórych wyraźnie widać i upierzenie, 

i charakterystyczne piórka na głowie, układające się w "uszy"... 

Na jakość zdjęć wpływa przede wszystkim późno - wieczorna pora ich 

wykonania. Niestety, w tak nikłym świetle komórkowe obiektywy i matryce 

ujawniają swoją niedoskonałość - w dzień, w pełnym świetle - mniej zauważalną. 

Młodziak na rynnie 1. 

Młodziak na rynnie 2

Młodziak na rynnie zauważył dwunoga... 

Młodziak na rynnie cz 4. 

Młodziak na rynnie spoko ignoruje dwunogi...

Diabołek - tu dobrze widać "uszy" Uszatki... 

Tym razem zauważyłem dorosłą sowę, niestety było już bardzo późno...  

Dorosła - większa, wyraźniejszy ogon i szersze skrzydła...

Ciąg dalszy nastąpi ;) 


sobota, 8 lipca 2023

Tczewskie sowy!

Dziś znów coś innego niż miało być..., choć też o ptakach. 

Otóż, nie tak dawno, na drzewie, dosłownie 10-15 metrów od naszego bloku, 

(na sporym tczewskim osiedlu) - zauważyliśmy sowę. 

Siedziała sobie na gałęzi w środku upalnego dnia. 

Spać nie mogłaby zresztą także z powodu kilku kosów, które usilnie próbowały 

ją odpędzić. Zapewne miały na drzewie swoje gniazda, a sowa, jak by nie patrzeć, 

to typowy drapieżca. Zrobiłem sowie zdjęcia, wprawdzie w cieniu drzewa, ze sporej 

odległości, wyszły one tak sobie, niemniej najlepsze - poniżej: 




Mimo kiepskiej jakości, myślę, że nie ma wątpliwości, co to za ptaszyna siedzi 

na gałęzi akacji... Sówka nie imponowała rozmiarem, może ze 35-40 cm długości 

ciałka (porównaniem były kosy), zatem, zapewne jest to podrośnięte pisklę uszatki,

zwłaszcza, że skrzydła ma szerokie i długaśne, "na oko" co najmniej 70-80 cm. 

Skąd wiem, jakie ma skrzydła? Ponieważ odkąd dowiedziałem się, że gniazduje 

w zagajniku na osiedlu, obserwuję je niemal codziennie, a właściwie, co wieczór, 

bo najczęściej polatują sobie po placu zabaw, albo koło bloku - dopiero po zachodzie

słońca. Na razie nie udało mi się znaleźć ich gniazda, ani zrobić lepszych zdjęć, lecz..., 

to tylko kwestia czasu. 

Dawniej po osiedlu latała znacznie większa sowa, najprawdopodobniej także 

sowa uszata, lecz dorosła. Tę wielką sowę pierwszy raz zobaczyłem pod domem, 

w śnieżny wieczór wigilijny, w roku 2004... 

Dopiero pół godziny minęło od zachodu słońca, ale było zarazem i ciemno 

jaskrawo - od ciężkich, dużych płatków gęsto padającego śniegu...

Zajęty pomocą w krojeniu świątecznej sałatki, całkiem przypadkiem wyjrzałem 

przez okno i na drzewie obok wejścia zobaczyłem coś, co w pierwszej chwili 

wziąłem za dorodnego, czarnego kota. Lecz zwierz szybko rozwiał moje wątpliwości, 

gdy nagle, nie ruszając się z miejsca, niemal o 180 stopni obrócił w moim kierunku 

głowę z wielkimi, złotymi oczami. Wyraźne były też odstające wysoko pióra na głowie, 

przypominające uszy kota czy lisa. W tej chwili przywołałem z pokoju resztę rodzinki. 

Nikt jednak nie chciał dać wiary moim słowom, wszyscy jednogłośnie orzekli, 

że to zwykły kot. 

Z tym, że ów "kot" - dosłownie jakby wczuł się w rolę  - w tej samej chwili 

rozpostarł ogromne, szerokie skrzydła i z gracją, a zarazem bezszelestnie,

spłynął z drzewa i uleciał w noc... Ta sowa była naprawdę duża, sądziłem dotąd, 

że wtedy, po raz pierwszy na żywo widziałem Puchacza, jednak, po rozmowie 

ze znajomym przyjmuję, że była do dorosła sowa uszata, a reszta..., reszta to tak jak 

z legendą, lub wędkarskim opowiadaniem o szczupaku, który, wedle przysłowia, 

w opowiadaniu rósł średnio o 10 cm rocznie... 

Potem jeszcze kilka razy widziałem te sowy w locie, raz nawet z szczurem

w sporej łapie, potem kiedyś na dachu samochodu, ale nie udało mi się zbliżyć 

na tyle, by wykonać dobrą fotę. Na szczęście nie ja jeden obserwowałem to zwierzę. 

Dużych sów nie widziałem potem wiele lat, za to często słyszałem na osiedlu

 pohukiwania pójdźki, a nawet krzyki syczka, tyle, że nigdy jakoś tych 

sówek nie widziałem. Aż w końcu okazało się, że po mieście polatują

pisklęta sowy uszatej (ponoć, aż 4...). Zawsze wiedziałem, że Tczew jest

miastem pełnym życia, ale żeby aż tak... 

Piszę dziś, na "gorąco", ponieważ dosłownie przed godzinką, z balkonu,

obserwowaliśmy kilkanaście przelotów puszczyków, co najmniej trzech...

Ot, za daleko i zbyt już ciemno było, by robić fotki. 

Za jakiś czas będzie i inny tekst o sowach, ale najpierw muszę skończyć 

pracę nad nieco już zaległym (według moich planów), opowiadankiem 

o gołębiach... 

Słowem zakończenia..., przypomniało mi się właśnie, jak w roku 2005, będąc 

na weselu kuzyna tuż pod Kazimierzem Dolnym nad Wisłą..., nocne tańce 

wystraszyły dosłownie całe stado sów..., wyszedłem sobie na powietrze by 

odpocząć od krzyków i rozmów o niczym, patrzę w górę, a tam...

Tylu sów na raz nie widziałem już nigdy potem. 

Niesamowity widok. 


Na koniec polecę fajną stronę o polskich sowach: 

http://sowy.sos.pl/atlas-rozpoznawania-sow/ 


The End. 

W każdym razie..., do jutra, szanowni Państwo, do jutra! 


piątek, 7 lipca 2023

Sprytny jak gołąb...

 

Odkąd pamiętam, a wedle słów rodziców nawet wcześniej, uważnie obserwowałem 

otaczający mnie świat. Nie był to jednak, nigdy, stosunek obojętny, wręcz odwrotnie,

cieszyłem się "jak dziecko" (nadal tak jest), widząc najdrobniejsze żywe stworzenia,  

mrówki, chrząszcze, pająki, kijanki, ropuchy, węże i jaszczurki, wszelkie wróble, sikorki, 

dzwońce, zięby, ale i inne, pokaźniejszych rozmiarów jak kawki, kruki, gołębie, mewy,

kuny, koty, i..., wszystkie inne. Strach czułem jedynie wobec zagrożeń rzeczywistych, 

bojąc się niewytresowanych, półdzikich psów, dzików - zwłaszcza loch z młodymi, 

a także szerszeni, czy os... Był to jednak zawsze strach racjonalny. Pamiętam, jak kiedyś, 

mając może z 14 lat, pierwszego dnia wakacji - na parkingu przy ośrodku

wypoczynkowym - zauważyłem zwiniętą w kłębek, ewidentnie przestraszoną żmiję.

Nie myśląc wiele, postanowiłem jej pomóc. Wiedziałem wszakże, że wzięcie jej

na ręce - jak zaskrońca czy jaszczurkę - nie wchodzi w grę, zatem poszukałem 

rozwidlony na końcu kijek, taki półtorametrowy, po czym jak gąskę, czy kurę, 

przeprowadziłem "taś taś" żmijkę przez ulicę - ku nieodległej ścianie lasu...

W trakcie tej czynności spotkało mnie dwoje starszych ludzi, mówiąc, że fajny 

zaskroniec i że jestem dobrym chłopcem chcąc mu pomóc..., ja od dzieciństwa 

"zbyt" szczery, od razu sprostowałem, że to żmija. Reakcja starszych ludzi wprawiła

mnie ( i nadal wprawia), w solidne rozbawienie, bo podskoczyli niemal jak postacie 

z  kreskówek i uciekli, rzucając na mnie spojrzenia, jak na kompletnego wariata... 

Ten niekrótki wstęp wynika z mojego głębokiego przekonania, że zbyt rzadko, zbyt 

mało ludzi zwraca uwagę na otaczający ich świat, ale również, iż zbyt łatwo dajemy 

(jako ludzie, ogólnie), wiarę mitom, stereotypom. Nie dotyczy to zresztą tylko 

świata ożywionego, ale..., to już jakby, inny temat, który z pewnością poruszę 

w którymś z kolejnych tekstów.

Mity i stereotypy dotyczą wielu stworzeń, paradoksalnie, częściej tych, które okazały 

się na tyle inteligentne, by skorzystać z towarzystwa, bliskiego wręcz współistnienia

z naszym gatunkiem... Szczególnie dużo dotyczy gołębi. Mają być głupie, brudne,

 wredne, upierdliwe, brzydkie, "w cholerę takie same", zdane na łaskę człowieka, 

a jednocześnie kompletnie nieprzydatne, głośne i na dodatek roszczeniowe. 

Otóż..., głupie na pewno nie są, ale..., o tym później. Brudne - nie są brudniejsze 

od innych stworzeń, chodzi zazwyczaj o to, że jest ich w miastach bardzo dużo, chętnie

żyją w sporych stadach, a jako łasuchy, mają też konkretną  przemianę materii...

Ostateczny skutek owej przemiany jest nam dobrze znany, mamy ten sam problem, 

tylko rozwiązaliśmy go systemem miejskiej kanalizacji, zapominając, że jeszcze 

kilkaset lat temu..., bywało inaczej. W każdym razie nie sądźmy zwierząt po sobie. 

Gołębie - choć jak twierdzę - nie głupie - nie są też nami, nie stworzyły nigdy cywilizacji

technicznej, zatem..., jeśli w miastach jest dużo gołębich kupek, to to raczej, jednak, 

nasza wina. Przede wszystkim, ponieważ najpierw gołębie przygarnęliśmy, a potem 

wypuściliśmy, w ilości wystarczającej, by stworzyły spore stada. Po drugie, takie 

skupiska są właściwie wyłącznie w miastach, ba, tym liczniejsze im takie miasto jest 

większe. Z czego to wynika? Z dokarmiania. Tak tak. Z oswajania, z gołębiego 

z kolei skojarzenia człowieków - jako darmowych karmicieli. I nie mówię, że sam

tego nie robię, albo iż nie należy tego robić, zwłaszcza zimą. Nie wiem  czy należy, 

ale można, jeśli czujemy taką potrzebę, nic w tym złego. Byle tylko, pamiętać, że 

każde nasze działanie w  stosunku do innych gatunków ma swoje określone 

konsekwencje. Ba, tylko głupie zwierzę nie skorzystałoby z takiej okazji. 

Zwłaszcza, gdy nauczyliśmy gołębie, że gremialnie nie jesteśmy dla nich zagrożeniem... 

Co więcej, z moją szczerością dosadną zaryzykuję stwierdzenie, że tylko..., niezbyt 

mądre zwierzę..., może obciążać gołębie domniemaniem głupoty dlatego, że potrafią

skorzystać z ludzkiej chęci bycia za pan brat z naturą, w tym i tych przedstawicieli 

gatunku homo sapiens - którzy przez większość roku nie wyściubiają nosa poza granice

wielkomiejskich aglomeracji... 

Zasadniczo podobny to problem, co z dzikimi kotami, psami, kunami, lisami, wróblami,

sikorkami, a nawet dzikami i - w górskich miejscowościach - zgoła z niedźwiedziami...

Gdyby nie mogły się łatwo i smacznie najeść - korzystając z dokarmiań lub śmieci 

z odpowiednią zawartością, nie trzymały by się miast. Gdyby nie spotykały sporego 

stadka "dobrych serc", nie oswajałyby się. Gdybyśmy znaleźli im ustronne miejsca 

na dokarmianie, z dala od centrów, starówek, architektury wrażliwej na działanie 

ich odchodów, trzymałyby się obrzeży. Jak wskazały tysiące lat hodowli tego gatunku,

(co pokazuje choćby liczba ras powstałych li tylko dzięki człowiekowi), 

gołębie szybko "łapią", o co nam chodzi i dostosowują się. Notabene, to kolejny 

dowód na ich inteligencję. Zatem, nim znów pomyślisz, że gołębie są "brudne", 

bo plac miejski w Twoim mieście tonie w ich kupkach, pomyśl, czy to aby na pewno 

wina czy szczególna jakaś cecha gołębi? Powinniśmy w przyszłości podejmować 

mądrzejsze decyzje - choćby - gdzie je dokarmiać..., i cieszyć, że nasi przodkowie 

nie udomawiali tak samo np., kormoranów... ... ... (...). 

Wredne, upierdliwe, złośliwe, brzydkie - tych określeń gołębi nie będę szczególnie 

rozkminiał, są jak gusta - poza dyskusją (sensowną), i na dodatek niemal każdy 

z nas ma ciut inne. Dla mnie to tylko psychologiczny mechanizm odbicia lustrzanego,

bo po co doszukiwać się w zwierzęciu abstrakcyjnych dla niego intencji? Brzydota

z kolei to raczej problem z przyzwyczajenia, swoistej nudy, ale i rutyny - nieuważnego 

podejścia do tych stworzeń - wyrażonego kiedyś w rozmowie przez znajomego, jako to:

"...a w ogóle one wszystkie są w cholerę takie same". 

Oczywiście, nie są. Pomijam już ostatnio częsty, a swoisty exodus dzikich gołębi 

do miast, tak, że czasem faktycznie, niemal wszystkie wyglądają podobnie, ale..., 

to nie te gołębie, o których mówimy najczęściej. Gołąb tzw. domowy / dziś często 

tak samo jak zdziczałe koty "domowe" - jest gatunkiem o bardzo dużej zmienności 

barw upierzenia, czy wielkości samego ptaka - wynika to z faktu, że, na prawo 

i lewo krzyżują się z rasami hodowlanymi, a że to tylko rasy, ich potomstwo jest 

płodne i niesie dalej kolejne zmiany w ubarwieniu. Klasyczny dachowiec, ubarwiony 

tak, jak wychowane niedawno na moim balkonie...



..., jest coraz rzadszy, wobec najróżniejszych barwnych odmian, w ciapki, kropki, paski,

rudych, brązowych, "ceglano" różowawych, białych, buro białych, aż po prawie jednolicie

czarne. Znów można to wprost porównać z różnorodnością sierści "kundelków" wśród 

dziko żyjących kotów..., w porównaniu do klasycznego ubarwienia np., żbika, czy rysia.  

Zatem, jeśli nie są dla nas brzydkie, można by np., tworzyć katalog zmienności barw

tych, niby "w cholerę takich samych" miejskich milusińskich. 

Co tam jeszcze pisałem o stereotypach? Ach - że zdane na łaskę człowieka, 

a jednocześnie kompletnie nieprzydatne, głośne i na dodatek roszczeniowe. 

Ostatniego nie skomentuję - chyba tak, że roszczeniowi to jesteśmy my sami, 

a w każdym razie ci z nas, którzy najpierw karmią, a potem nie lubią częstych odwiedzin

np., na swoim parapecie... Przypomina mi to pewną anegdotę o łabędziach (na faktach),

ale..., to kiedy indziej. Głośne - to częste - bo też i bywają jak na wsi koguty - przylatuje 

taki jeden z drugą na parapet o 4 rano i..., już uprawiać swoje amory, tupiąc po blasze 

i gruchając w najlepsze... Eheh. Poza tym, oczywiście, jest to jednak jeden z gatunków

raczej cichych, gdzie im tam do puszczyka, kosa, żurawia, czy nawet jerzyka... 

Zdane na  naszą łaskę oczywiście nie są, nigdy nie były, ot, jak wyżej - dostosowały 

się do naszych własnych potrzeb i z pewnością wolą być blisko nas, niż latać po 

lasach i polach dzikich, jak dawniej. Bezużyteczne - to często prawda, tak jak zresztą, 

wszelka przyroda - raczej poprawiają nam nastrój, niż są niezbędne - w każdym razie...,

tak się wydaje na pierwszy rzut oka. Ale o eko-systemach..., to też już inny temat. 

Dotyczy to zresztą tylko gołębi "dachowych", zdziczałych. 

Wszak na inne dalej się poluje, a inne hoduje - jedne tylko dla "czystości ras" 

by wozić na różne targi i pokazy (ha ha, znów, jak koty...), a inne tak jak kury 

- na jajka i / lub mięso. 

Dawniej miały więcej zalet, przede wszystkim jako pocztowi..., przenosząc 

wiadomości na spore odległości. Anegdota - u sów ich niezwykła koordynacja 

lotu i pamięć przestrzenna stała się synonimem mądrości, a u gołębi..., 

wręcz odwrotnie. Ładnie to tak traktować, za wielowiekową służbę? 

Tak, a na koniec jeszcze jedno o ich inteligencji - zwróćcie Państwo uwagę, jak wiele 

jest teraz w miastach gołębi grzywaczy -  największego, rodzimego, dzikiego gatunku 

gołębia. Zwierzęcia, notabene, łownego. Tak tak, można na nie polować. Oczywiście...,

nie w pobliżu miast. Powiedzcie mi tak, szanowni, kiedy ostatni raz widzieliście 

grzywacza "na  lonie natury", z dala od ludzkich aglomeracji? A wokół nas jest ich 

już tak dużo, że nagminnie mylone są z "dachowcami". A różnią się, oj, różnią, 

nie tylko ubarwieniem, wielkością, ale także zwyczajami godowymi..., warto zwrócić 

uwagę na taniec godowy samców... 

A teraz, powiedzcie mi Państwo, ile gatunków dzikich ptaków łownych, powszechnie 

"uciekło" z lasów i łąk dzikich, do miast? Może niektóre kaczki krzyżówki... 

A takie to "głupie"..., takie "głupie"..., ha, czy aby na pewno?  


Koniec. 

P.S., dyktando "gołębie" będzie troszkę później, pod wieczór, albo jutro, ponieważ, 

gdy zacząłem je przerabiać, nieco się w tym zakalupućkałem... 



czwartek, 6 lipca 2023

Na balkonie...

Dziś, po długiej przerwie, publikuję pierwszy tekst będący zarazem opowiadaniem, 

relacją z prawdziwych wydarzeń i zbiorkiem anegdot. 


Wiosną bieżącego roku, na naszym dość przestronnym balkonie, wyjątkowo często 

witały gołębie. Gruchały, łaziły jak po swoim dominium, zawsze, codziennie, 

niezmiennie zdumione i oburzone faktem, że im te amory przerywamy.

Przerywaliśmy zaś, zabierając z balkonu - jak sądziliśmy - wszelkie elementy 

wyposażenia, które mogłyby służyć gołębiom za gniazdo. 

Po dwóch dniach byliśmy pewni, że osiągnęliśmy kompromis - chcą niech sobie 

"ćwierkają", tuptają i co tam jeszcze robią gołębie - istotne, że nie założą gniazda

(nie była to obawa irracjonalna, w zeszłym roku na balkonie odchował się jeden taki 

popielato biały pisklak...). 

Nie wzięliśmy pod uwagę jednego, jednego jedynego miejsca, to znaczy średniej 

wielkości doniczki w rogu balkonu, pod reklamówkami. No i siup, pewnego dnia 

gołąb ucieka nam niemal spod stóp, a na dole, w chwilowo pustej doniczce leżą

dwa jajka... 

Rozważaliśmy różne opcje, ale zmiękły nam serduszka i jajka zostały. 

Co ciekawe, owo gniazdo..., było wyjątkowo oszczędnościowe - dosłownie, 

gołębica złożyła jajka wprost na ziemię w doniczce. Zero puchu, trawki, 

ot z 5-6 rachitycznych, niezależnie leżących na ziemi patyczków. 

Żebym nie był posądzony o zmyślanie, ot, proszę: 

Dwa jajka w doniczce... 

Gołębica dzielnie znosiła wspólną (z nami) obecność na balkonie, siedziała na jajkach 

niestrudzenie, cierpliwie... Mijały dni, potem tydzień, drugi..., aż, pewnego dnia, 

pojawił się jeden młody lokatorek, a dwa dni później drugi... 

Młode gołębie, takie naprawdę tuż po wykluciu, są zupełnie inne niż by się zdawało,

prawie łyse, z nielicznymi, rzadko rosnącymi żółtymi piórkami, przypominającymi 

szczecinę bardziej, niż puch, jaki znamy chyba wszyscy u brojlerów - czyli piskląt

kury domowej. Ogólnie są nieruchawe, słabe, siedzą i czasem pobierają pokarm. 

Nie drą dzioba, nie uciekają od człowieka, co najwyżej łypią dużym ciemnym okiem

i znów zasypiają. I rosną. Rosną w oczach... 

Cztery dni po tym, jak pierwszy gołąbek wyprowadził się z jajka...



Minęły tylko 3 dni, a gołąbki są z 3-4 razy większe... 

Oglądaliśmy je codziennie, pod gniazdo podłożyliśmy przezornie stare reklamowe gazetki 

ze stonki..., obserwując rozrost maluchów. One zaś, ogólnie miały wszystko w kuperkach,

kompletnie nieprzejęte obecnością ludzi... 

I tak rosły, rosły, rosły... może nie jak te mury z piosenki, ale, jednak, konkretnie. 

Aż nadszedł dzień, gdy, niespodziewanie, zaczęły się intensywnie przepychać na 

gnieździe i piszcząc protestować przeciw naszej obecności... Dosłownie z dnia na dzień,

z wiecznie śpiących księżniczek, pstryk, wstąpiło w nie życie. Zresztą, zapewne zaczęło

się im robić ciasno w doniczce. Przy okazji nagle i bardzo szybko zaczęły im rosnąć 

prawdziwe piórka, powiększając tylko kontrast między różowo - żółtą skórą, a sterczącą 

"szczeciną" sztywnego "puchu". 

Ha... a co te dwunogi robią na naszym balkonie?  


Kolejne dni przyniosły nie tylko gwałtowny wzrost piór, zdawałoby się, rosnących 

o centymetr na dzień, nie tylko ogólnie zwiększały swoje gabaryty, ale, ledwie

4 dni później zaczęły spacerować po całym balkonie, zmuszając nas do roli służących,

sprzątających po ich eskapadach... Był to okres mniej przyjemny, zwłaszcza, 

w przypadku gołębi, ale..., masz miękkie serduszko? No to, wiadomo co. 

Niemniej, troszkę się do nich przyzwyczailiśmy..., tylko odrobinkę... 

W tym czasie i gołębia matka próbowała nas odwiedzić w domu..., ale, gdy już najadła 

się strachu, postanowiła trzymać - wyłącznie drugiej połowy balkonu, co przyjęliśmy,

nie powiem, z ulgą. 

A młode, jak to młode, nic tylko rosły... i rosły... 



W końcu, gdy już wyglądały jak wyżej, wiedzieliśmy - wkrótce balkon będzie znowu 

tylko nasz... 

Jakiś czas później..., acz całkiem niedługi, w innej części balkonu... 



Aż przyszedł ten dzień, jeszcze całkiem nieodległy..., gdy opiekun przyleciał, wskazał 

młodym kierunek, a ledwie dwie godziny później, zastaliśmy puste gniazdo, znaczy, 

doniczkę... 

Z rodzicem, tuż przed odlotem...

Zabraliśmy doniczkę i resztę gratów, posprzątaliśmy, z jednej strony odetchnęliśmy, 

z drugiej..., zrobiło się jakoś tak pusto...

Mam jednak jakieś dziwne wrażenie, że niedługo, może jeszcze w sierpniu, 

coś się diametralnie zmieni - niemniej, z pewnością, w przyszłym roku żaden 

gołąb nie będzie ryzykował zakładania gniazda i to zupełnie, bez winy 

homo sapiens...  


Koniec części pierwszej.  


Część druga jutro - tym razem będzie to już only tekst, tyle, że całkiem inny, w formie 

klasycznego opowiadania i..., zarazem, drugiego tekstu z zaplanowanej, dłuższej 

serii opowiadań prozaicznych, znaczy, bez elementów z kręgu magii, smoków,

mieczy potopu, obcych w ogródkach, tudzież na biwakach, a i ani jednego ducha. 

Będzie to również..., pełnoprawne dyktando, tak wszak lubiane (ekhm, ekhm), przez 

nasze dzieci. 

Prawda?