Od roku 2027 życie w mieście straciło sporo dawnych zalet...
Zwłaszcza dla artysty.
Nie ma sensu opowiadać o tym wszystkim, co się działo, każdy to wie.
W każdym razie, w marcu 2028 roku postanowił pożegnać się z metropolią.
Sprzedał mieszkanie, które ledwo zdążył spłacić, sprzedał niezły samochód,
niemal po kosztach wyprzedał wszystkie szkice i obrazy..., a także meble,
ogólnie wszystko, co się tylko dało. Zatrzymał tylko kota Feliksa i z kotem
w klatce, walizką i plecakiem wyjechał do puszczy. Dosłownie. W odludzie.
Najbliższa wieś kilometr od siedliska, które kupił i obejrzał już na Instagramie,
(dzięki koledze mieszkającemu w okolicach), stąd dokładnie wiedział czego
może się spodziewać i nie zawiódł się. Na Szymonie nie można było się zawieść,
równy gość..., kiedyś myślał o nim - równy, choć nieco zdziczały - a teraz sam
jechał w dzicz..., ha ha.
Siedlisko - kupione za bezcen. Dwa hektary gruntu, stary sad, ogród warzywny,
szklarnia, poletko na inne, dowolne cele, 200 m linii brzegowej urokliwego
mało uczęszczanego, przepływowego jeziora. Dookoła lasy, łąki, torfowiska.
Bardzo blisko granic puszczy i Parku Narodowego. Do najbliższego miasta
20 km. Akurat tyle, by jakoś to było. Dom..., piętrowy, podpiwniczony.
W piwnicy trzy pomieszczenia, spora chłodnia, dwie pojemne zamrażalki,
półki..., ogólnie spoko. Do tego dwa duże pokoje na parterze, średnia kuchnia
i kibelek, a na piętrze niewielki pokój sypialny, łazienka..., spoko miejsce.
Ba, dom miał nawet podłączoną kanalizę, prąd i gaz, ale tym się nie przejmował,
oszczędności pozwoliłyby mu żyć spokojnie przez kolejne 5 lat..., choć przecież
nie zerwał układów z galeriami, ani sklepami w sieci, nadal oficjalnie prowadził
mini firmę, były szanse na to, że spokojnie zarobi na bieżące potrzeby, zwłaszcza,
że przy odrobinie pomocy ze strony Szymona i innych ludzi okolicy miał nadzieję
znacząco zmniejszyć koszty życia... Feliks (kot), też zaaklimatyzował się mrucząco.
Ha, nigdy wcześniej nie widział, by jego 5 kilowy sierściuch chodził, biegał, skakał,
leżał, jadł i gonił za motylami ciągle mrucząc..., wyglądało na to, że pierwszą wizytą
w mieście będzie leczenie kociej chrypki...
Wkrótce postanowił nieco spowolnić, zaprzestał chodzenia na grzyby, przerabiania
wszystkiego, co miał w sadzie na przetwory, suszenia, mrożenia... Codziennie tylko
chodził jeszcze na ryby i z zamiłowaniem wędził, mroził i solił ich mięso.
Dwa tygodnie przed świętami dostał od znajomego myśliwego 3 kilo mięsa z dzika,
sporo kiełbas, domowej roboty pasztetów, białej kiełbasy i kaszanki..., zrobił też sobie
spory zapas smalcu... Ogólnie, 10 grudnia postanowił zmienić plany dnia.
Najpierw mała inwentaryzacja, podliczenie zapasów, potem zaś zajmie się tylko
malowaniem i promocją swojej twórczości w sieci, raz, że może się coś jeszcze
sprzedać, dwa..., trzeba zadbać o nieco zaniedbany pijar..., bo ten rok zszedł
mu więcej na przystosowaniu do nowego życia, niż na malarstwie.
Choć, może inaczej - po prostu mniej robił na zlecenia, namalował tylko 10 płócien,
za to większe, lepiej wykonane, dobrze przepracowane, aż sam się dziwił dwóm
ostatnim... Klienci też się zdziwili, miejscowi leśnicy wręcz zachwyceni kupili
oba na pniu. Tak, o to się nie martwił, wręcz można rzec, znalazł sobie nowych
kolekcjonerów... Dobra, po kolei, kot..., gdzieś się kręci, słyszał jego mruczenie...
Kot ma co jeść, zadbał o to jeszcze miesiąc temu, odwiedzając pobliskie miasto,
szare, kanciaste, jakby zupełnie obce..., jak mógł tyle lat mieszkać w centrum
miasta i to wielokrotnie większego?
Eh...
Heh, teraz usłyszał mruczenie za oknem. Tak, nowa koleżanka Feliksa...
Tak, zatem inwentaryzacja... Sporo się nauczył od Szymona i jego rodzinki...
Słoiki z owocami w postaci kompotów, dżemów, konfitur - jabłka, gruszki, morele,
wiśnie, czereśnie, porzeczki, agrest, jeżyny, maliny, truskawki, poziomki, i inne,
plus owoce typowo leśne - jagody, żurawiny i inne... Częściowo zebrane, częściowo
zebrane, a i niestety częściowo kupione..., jeszcze nie wszystko umie zrobić,
wyhodować sam.
Myśli, że ponad 100 słoików starczy mu na zimę. Do tego 20 słoików marynowanych
grzybów, 20 słojów z grzybami suszonymi... Kiszone i konserwowe ogórki, przeciery
z pomidorów, pomidory suszone. Sporo owoców i warzyw mrożonych. Kilka kupionych
dyni, 100 kg ziemniaków, 30 kilo marchwi, i ogólnie włoszczyzna. Zapasy mąki, kasz,
mięsa ryb..., podarowany dzik i mięsko z kilku kur... Nie jadał dużo mięsa, zatem
wystarczy.
Aha, kupił też miód, kilka rodzajów, 6 słoików. Miał też 30 jaj, ale jajka będzie musiał
systematycznie kupować co jakiś czas. No i miał co nieco żarcia przetworzonego,
tyle, ile musiał, by całkiem nie oderwać się od przeszłości.
Wystarczy... Teraz, teraz czas na to, by w końcu, po chyba 4 dniach włączyć kompa
i zobaczyć, co tam w trawie piszczy...
TO, zdarzyło się 24 grudnia.
I zupełnie go zaskoczyło.
Zwariował? Miał omamy? Nie wiedział.
W każdym razie nad ranem obudziła go cicha rozmowa.
Zwłaszcza dla artysty.
Nie ma sensu opowiadać o tym wszystkim, co się działo, każdy to wie.
W każdym razie, w marcu 2028 roku postanowił pożegnać się z metropolią.
Sprzedał mieszkanie, które ledwo zdążył spłacić, sprzedał niezły samochód,
niemal po kosztach wyprzedał wszystkie szkice i obrazy..., a także meble,
ogólnie wszystko, co się tylko dało. Zatrzymał tylko kota Feliksa i z kotem
w klatce, walizką i plecakiem wyjechał do puszczy. Dosłownie. W odludzie.
Najbliższa wieś kilometr od siedliska, które kupił i obejrzał już na Instagramie,
(dzięki koledze mieszkającemu w okolicach), stąd dokładnie wiedział czego
może się spodziewać i nie zawiódł się. Na Szymonie nie można było się zawieść,
równy gość..., kiedyś myślał o nim - równy, choć nieco zdziczały - a teraz sam
jechał w dzicz..., ha ha.
Siedlisko - kupione za bezcen. Dwa hektary gruntu, stary sad, ogród warzywny,
szklarnia, poletko na inne, dowolne cele, 200 m linii brzegowej urokliwego
mało uczęszczanego, przepływowego jeziora. Dookoła lasy, łąki, torfowiska.
Bardzo blisko granic puszczy i Parku Narodowego. Do najbliższego miasta
20 km. Akurat tyle, by jakoś to było. Dom..., piętrowy, podpiwniczony.
W piwnicy trzy pomieszczenia, spora chłodnia, dwie pojemne zamrażalki,
półki..., ogólnie spoko. Do tego dwa duże pokoje na parterze, średnia kuchnia
i kibelek, a na piętrze niewielki pokój sypialny, łazienka..., spoko miejsce.
Ba, dom miał nawet podłączoną kanalizę, prąd i gaz, ale tym się nie przejmował,
oszczędności pozwoliłyby mu żyć spokojnie przez kolejne 5 lat..., choć przecież
nie zerwał układów z galeriami, ani sklepami w sieci, nadal oficjalnie prowadził
mini firmę, były szanse na to, że spokojnie zarobi na bieżące potrzeby, zwłaszcza,
że przy odrobinie pomocy ze strony Szymona i innych ludzi okolicy miał nadzieję
znacząco zmniejszyć koszty życia... Feliks (kot), też zaaklimatyzował się mrucząco.
Ha, nigdy wcześniej nie widział, by jego 5 kilowy sierściuch chodził, biegał, skakał,
leżał, jadł i gonił za motylami ciągle mrucząc..., wyglądało na to, że pierwszą wizytą
w mieście będzie leczenie kociej chrypki...
Wkrótce postanowił nieco spowolnić, zaprzestał chodzenia na grzyby, przerabiania
wszystkiego, co miał w sadzie na przetwory, suszenia, mrożenia... Codziennie tylko
chodził jeszcze na ryby i z zamiłowaniem wędził, mroził i solił ich mięso.
Dwa tygodnie przed świętami dostał od znajomego myśliwego 3 kilo mięsa z dzika,
sporo kiełbas, domowej roboty pasztetów, białej kiełbasy i kaszanki..., zrobił też sobie
spory zapas smalcu... Ogólnie, 10 grudnia postanowił zmienić plany dnia.
Najpierw mała inwentaryzacja, podliczenie zapasów, potem zaś zajmie się tylko
malowaniem i promocją swojej twórczości w sieci, raz, że może się coś jeszcze
sprzedać, dwa..., trzeba zadbać o nieco zaniedbany pijar..., bo ten rok zszedł
mu więcej na przystosowaniu do nowego życia, niż na malarstwie.
Choć, może inaczej - po prostu mniej robił na zlecenia, namalował tylko 10 płócien,
za to większe, lepiej wykonane, dobrze przepracowane, aż sam się dziwił dwóm
ostatnim... Klienci też się zdziwili, miejscowi leśnicy wręcz zachwyceni kupili
oba na pniu. Tak, o to się nie martwił, wręcz można rzec, znalazł sobie nowych
kolekcjonerów... Dobra, po kolei, kot..., gdzieś się kręci, słyszał jego mruczenie...
Kot ma co jeść, zadbał o to jeszcze miesiąc temu, odwiedzając pobliskie miasto,
szare, kanciaste, jakby zupełnie obce..., jak mógł tyle lat mieszkać w centrum
miasta i to wielokrotnie większego?
Eh...
Heh, teraz usłyszał mruczenie za oknem. Tak, nowa koleżanka Feliksa...
Tak, zatem inwentaryzacja... Sporo się nauczył od Szymona i jego rodzinki...
Słoiki z owocami w postaci kompotów, dżemów, konfitur - jabłka, gruszki, morele,
wiśnie, czereśnie, porzeczki, agrest, jeżyny, maliny, truskawki, poziomki, i inne,
plus owoce typowo leśne - jagody, żurawiny i inne... Częściowo zebrane, częściowo
zebrane, a i niestety częściowo kupione..., jeszcze nie wszystko umie zrobić,
wyhodować sam.
Myśli, że ponad 100 słoików starczy mu na zimę. Do tego 20 słoików marynowanych
grzybów, 20 słojów z grzybami suszonymi... Kiszone i konserwowe ogórki, przeciery
z pomidorów, pomidory suszone. Sporo owoców i warzyw mrożonych. Kilka kupionych
dyni, 100 kg ziemniaków, 30 kilo marchwi, i ogólnie włoszczyzna. Zapasy mąki, kasz,
mięsa ryb..., podarowany dzik i mięsko z kilku kur... Nie jadał dużo mięsa, zatem
wystarczy.
Aha, kupił też miód, kilka rodzajów, 6 słoików. Miał też 30 jaj, ale jajka będzie musiał
systematycznie kupować co jakiś czas. No i miał co nieco żarcia przetworzonego,
tyle, ile musiał, by całkiem nie oderwać się od przeszłości.
Wystarczy... Teraz, teraz czas na to, by w końcu, po chyba 4 dniach włączyć kompa
i zobaczyć, co tam w trawie piszczy...
TO, zdarzyło się 24 grudnia.
I zupełnie go zaskoczyło.
Zwariował? Miał omamy? Nie wiedział.
W każdym razie nad ranem obudziła go cicha rozmowa.
Wiedział, że jest w domu sam, z dala od ludzi. Przez chwilę myślał, że może
zostawił włączony telewizor, albo laptop.... Ale raz, że rzadko je ostatnio
włączał zajęty pracą nad kolejnymi płótnami, dwa, że raczej takie sprawy dbał,
sam, na odludziu...
Po chwili rozróżnił głosy pary. Ciche słowa młodej dziewczyny i zażywne teksty
gościa w średnim wieku... Flirt. W jego domu? Ha. Wstał, zatoczył się lekko, ha ha,
47 lat na karku to nie to co 25..., nie jest już taki sprężysty. No nic. Chwycił kij
od miotły i poszedł szukać intruzów. Nie znalazł, rzecz jasna.
Wrócił do sypialni i wtedy..., w końcu spojrzał na okno.
Długo stał kompletnie zdumiony, w końcu to one zlitowały się
i odwracając pyszczki, powiedziały niemal unisono...
- No co tam, doktorku?
- E... - odpowiedział rozumnie i zaczął chichotać. Dosłownie.
Nie mógł się powstrzymać.
Po paru minutach zamilkł wciąż patrząc na zdziwione koty..., wydukał:
- Jak, j, jak to możliwe, że was rozumiem?
- Normalnie, doktorku, Wigilia jest, co nie?
- Aha..., zaraz, jak to Wigilia i już? Przecież jesteś ze mną Feliksie już 8 lat
i jakoś nigdy...
- Ha, kolego, gadać mogłem do Ciebie co roku, tylko nie było o czym, skoro
rozumieliśmy się bez słów. Poza tym zawsze byłeś zajęty. Tego dnia szczególnie...
- Nooo..., i może Feliksik nie miał mnie... - kotka przeciągnęła się, a Feliks,
co widziałem u niego po raz pierwszy, zrobił klasyczne, maślane oczki...
- Ale, to znaczy, że naprawdę tego dnia..., naprawdę?
- Tego nie powiedzieliśmy.
- Jak to nie????
- Nooo... - powiedziała kicia, a Feliks podrapał się po uchu... - No nie, wiesz, to nie
tak do końca, bo widzisz, my Cię rozumiemy cały rok i cały rok możemy gadać,
ale..., mamy taką tradycję, że robimy to nieskrępowanie w związku z tym właśnie
dniem, dniem dla was wyjątkowym... Robimy tak od tylu pokoleń, że sens pierwotny
już się u nas zatarł..., po prostu czasem potrzebujecie odrobiny..., magii. Chyba.
Tak to nazywacie.
- E..., no, to O.K. to o czym, o czym moglibyśmy pogadać...?
- Wiesz, chcielibyśmy Ci pomóc przetrwać najbliższą zimę. Nie patrz tak, my wiemy...,
to nie będzie taka zima, jak sobie wyobrażasz... Włączyłbyś telewizor, to..., włącz
włącz - kicia przytaknęła - włącz, pooglądaj wiadomości ze świata, a my..., pójdziemy
sobie na chwilę...
- Ale wrócimy, wrócimy, nie bój żaby, doktorku. Za godzinkę.
Myślę, że tyle Ci wystarczy, by ogarnąć temat...
...........................................................................
Koniec części pierwszej...
.
Po chwili rozróżnił głosy pary. Ciche słowa młodej dziewczyny i zażywne teksty
gościa w średnim wieku... Flirt. W jego domu? Ha. Wstał, zatoczył się lekko, ha ha,
47 lat na karku to nie to co 25..., nie jest już taki sprężysty. No nic. Chwycił kij
od miotły i poszedł szukać intruzów. Nie znalazł, rzecz jasna.
Wrócił do sypialni i wtedy..., w końcu spojrzał na okno.
Długo stał kompletnie zdumiony, w końcu to one zlitowały się
i odwracając pyszczki, powiedziały niemal unisono...
- No co tam, doktorku?
- E... - odpowiedział rozumnie i zaczął chichotać. Dosłownie.
Nie mógł się powstrzymać.
Po paru minutach zamilkł wciąż patrząc na zdziwione koty..., wydukał:
- Jak, j, jak to możliwe, że was rozumiem?
- Normalnie, doktorku, Wigilia jest, co nie?
- Aha..., zaraz, jak to Wigilia i już? Przecież jesteś ze mną Feliksie już 8 lat
i jakoś nigdy...
- Ha, kolego, gadać mogłem do Ciebie co roku, tylko nie było o czym, skoro
rozumieliśmy się bez słów. Poza tym zawsze byłeś zajęty. Tego dnia szczególnie...
- Nooo..., i może Feliksik nie miał mnie... - kotka przeciągnęła się, a Feliks,
co widziałem u niego po raz pierwszy, zrobił klasyczne, maślane oczki...
- Ale, to znaczy, że naprawdę tego dnia..., naprawdę?
- Tego nie powiedzieliśmy.
- Jak to nie????
- Nooo... - powiedziała kicia, a Feliks podrapał się po uchu... - No nie, wiesz, to nie
tak do końca, bo widzisz, my Cię rozumiemy cały rok i cały rok możemy gadać,
ale..., mamy taką tradycję, że robimy to nieskrępowanie w związku z tym właśnie
dniem, dniem dla was wyjątkowym... Robimy tak od tylu pokoleń, że sens pierwotny
już się u nas zatarł..., po prostu czasem potrzebujecie odrobiny..., magii. Chyba.
Tak to nazywacie.
- E..., no, to O.K. to o czym, o czym moglibyśmy pogadać...?
- Wiesz, chcielibyśmy Ci pomóc przetrwać najbliższą zimę. Nie patrz tak, my wiemy...,
to nie będzie taka zima, jak sobie wyobrażasz... Włączyłbyś telewizor, to..., włącz
włącz - kicia przytaknęła - włącz, pooglądaj wiadomości ze świata, a my..., pójdziemy
sobie na chwilę...
- Ale wrócimy, wrócimy, nie bój żaby, doktorku. Za godzinkę.
Myślę, że tyle Ci wystarczy, by ogarnąć temat...
...........................................................................
Koniec części pierwszej...
.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz