niedziela, 31 stycznia 2021

Pałac (Cz.2).

Pałacowe wnętrze wyglądało dziwnie. 

Wydawało się, że wszystko jest idealne, jakby ledwie kilka tygodni temu, wyszli stąd
ostatni lokatorzy. Pierwszy raz oglądali tak piękny budynek, opuszczony wiele dekad
a zupełnie nie rozgrabiony, nie zagracony butelkami, puszkami po piwie i gorzej... 
Najwyraźniej nikt nie szukał tu skarbów, nikt nie próbował kraść..., niebywałe. 
No i ten osad. 
Pokrywał wszystko, od podłóg, przez ściany, meble, bibeloty, obrazy sufity i lampy. Wszystko. Cienka, milimetrowa warstwa czegoś miałkiego, niemal jedwabistego, 
pyłu, nie kurzu, czy brudu. Nie wyglądało to na osad czasu, raczej jakby warstwa 
ochronna, jakiś drobniutki piasek, czy wapno, coś..., dziwacznego. 
Młodzieniec w dżinsie pierwszy odważył się rozetrzeć to coś w palcach, powąchać,
strzepnąć na podłogę. 
- Dziwne, nie ma zapachu, zauważyliście? Tu w ogóle niczym nie pachnie, jakby
ta substancja wszystko pochłaniała... 
- No no dziwne, ale porobię fotki, co? - łysy grubasek poszedł w głąb korytarza...
Starszy jegomość z teczką poprowadził pozostałą dwójkę do głównej sali balowej.
- Popatrzcie państwo, popatrzcie! Sześć metrów do sklepienia, ponad 140 metrów 
powierzchni licząc po podłodze. Lustra..., lustra i obrazy trzeba oczywiście 
poczyścić, ale to załatwi nasza firma miejska, żaden kłopot. Czy możemy pogadać 
teraz o cenie - chcą Państwo wynająć całą posiadłość z przyległościami, teren wsi 
i las? Przeszło 60 hektarów? Można zapytać, po co? 
- Badania - wzruszył ramionami młodzieniec w dżinsie - Badania. 
- Czyli przyjedzie jeszcze ktoś? 
- O tak, proszę Pana, przyjedzie nas sporo, studentów znaczy, ale i pan Doktor
Krasnostawski i pan Profesor Kamiński..., i pewnie paru magistrów i sprzęt 
przywieziemy. Kuuupę sprzętu. 
- Zatem wynajęcie - to będzie kosztowało, zaraz, zaraz, o - wyciągnął dokumenty
- tyle, ile się umawiali Państwo z Gminą - tyle na miesiąc. Tyle za cały okres.
Jak to Państwo uiścicie? 
- Przyjedziemy do urzędu za trzy dni, a czy możemy tu już teraz zostać? 
- Oczywiście, oczywiście, prześlę Kazia po was, za trzy dni? 
- Tak, może tak być. 
- O której? 
- Dowolnie, nie ruszymy się stąd - sporo pracy mamy, wie Pan, trzeba wszystko 
wymierzyć, obejść teren, obfotografować - no to zrobi Robercik, ale i tak pracy 
sporo. Kiedy mogłaby przyjechać firma sprzątająca? 
- Jutro z rana. 
- Super...
- Hm - mruknął starszy jegomość - zatem wracam... - ukłonił się i poszedł...
Czekali w ciszy przez dłuższy czas, słuchając jak urzędnik wsiada do samochodu
i odjeżdżają. Gdy odgłos silnika całkiem ucichł, młodzieniec zwrócił się do pani 
w żółtym kapeluszu... 
- Co sądzi Pani, Pani magister? 
- Jedno wiem, nie zanocujemy tutaj. 
- Trzeba było jechać z nimi, do najbliższej wsi są trzy kilometry!
- Moja walizka..., mam tam trzy namioty. 
- Coś jeszcze? - zaśmiał się Robercik, zaskakując ich, aż drgnęli wyraźnie.
- Co, co jeszcze? 
- Coś jeszcze zmieściłaś Kaziu, poza TRZEMA..., namiotami? 
- Wolne żarty... 
- No dobrze, dobrze Kaziu, nie obrażaj się zaraz..., ale wiesz, trzy namioty...
w jednej walizce, niezły wyczyn. 
- Eh - żachnęła się Kazia - i tak, zmieściłam coś jeszcze. Sporo jeszcze, biorąc 
pod uwagę, że walizki, jak pewnie pamiętasz, mam dwie... 
- Hehehe - zareagował młodzieniec w dżinsie - ja mam spory plecak, ty masz 
walizę nr. 3, możemy zacząć sami... 
- Tia, profesor i inni będą jutro, sprzątacze będą jutro, a Ty, Ty śmieszku będziesz 
drałował rano po piwo dla wszystkich... 
- Eh... 
- Nie wzdychaj, nie wzdychaj, powiedz lepiej, co myślisz o tym - Robercik machnął 
ręką na wnętrze. 
- Jak to co, nawiedzony dwó..., znaczy pałac. 
- On nie jest nawiedzony... - wyszeptała Kazia - on, nie mam pojęcia, ale to nie jest 
nawiedzenie, a ten pył na wszystkim nie jest przypadkowy..., trzeba go bardzo dobrze 
zbadać. 
Niespodziewanie usłyszeli zgrzyt, jakby przesuwanych mebli, potem budynkiem 
wstrząsną huk, dosłownie wszystko zadrżało, a oni zamarli i trwali tak z minutę... 
- Kur... - sapnął Robercik - spadamy? 
- Tak...
- Jasne, doktorku, zjeżdżamy stąd w podskokach... 
Na górze znów coś się przesunęło, potem jakby coś się poturlało miękko...
Wyszli raczej pośpiesznie. Robercik razem z młodzieńcem z mozołem i lekkim 
zaskoczeniem..., zamknęli drzwi. 
- Ten cały Kaziu, kierowca, to jakiś superman, otwierał je zupełnie spokojnie, 
a my we dwóch prawie nie daliśmy rady... 
- Ludzie na prowincji są silniejsi niż wyglądają, wy miejskie wymoczki 
- prychnęła Kazia. 
- Może... 
- Nie może, tylko... - hej - co to tam jest? Czemu ta okiennica jest otwarta? 
- Ha..., faktycznie, wszystko było pozamykane na głucho. Myślisz, że to to 
tak huknęło? 
W tym momencie okiennice zamknęły się..., zamknęły się powoli, jakby 
dostojnie, nieśpiesznie nawet...
- Co jest, k... - sapnął Robercik.
- No, myślę tak sobie, że weźmiemy bagaże i obóz, to my sobie jednak za bramą 
zrobimy... 
- Nie - zaskoczyła ich Kazia - Zrobimy obóz tutaj, tylko dookoła wysypiemy sól. 
Standardowa procedura, nie patrzcie tak. Musimy tu zostać, bo rano przyjedzie 
ekipa i nasi, nie wypada, żeby nas zastali przycupniętych za bramą, jak króliki 
jakieś! 
Niechętnie, ale sprawnie zabrali się do pracy, by w 20 minut rozłożyć namioty 
zwrócone wejściami do siebie. W trójkącie. Ułożyli z pobliskich kamieni krąg 
 na ognisko, nazbierali chrustu... Potem zabrali się za rozpakowanie reszty bagaży, 
przygotowanie posiłku i ogniska. Sól wysypali dopiero wtedy, gdy ani jeden 
element bagażu nie został umieszczony w i obok namiotów. 
W tym czasie Pałac był cichy, nic się nie zdarzyło..., ale gdy już wieczorem 
zasiedli przy ognisku piecząc pierwsze kiełbaski, mieli dziwne wrażenie,
że pałac na nich patrzy... Irracjonalne, ale tak właśnie czuli. 
Spać położyli się po północy. 
 
11 maja, zamgloną drogą wśród zapadającej się wsi przejechała ku pałacowej 
bramie ciężarówka ekipy czyszczącej. Tuż za nimi jechał bus i dwie osobówki 
pełne nieco zaniepokojonych studentów i naukowców z wojewódzkiej uczelni... 
Dojechali do bramy. 
Była zamknięta. Omszała. Przez solidne kraty przechodziły liczne, grube gałęzie
kolczastego krzewu pięknych, ogrodowych, bordowych róż. Nic nie wskazywało, 
by w ostatnich dniach, ba, dekadach, ktokolwiek mógł ją otwierać... 

Koniec części 2. 
C.D.N. 


czwartek, 28 stycznia 2021

Pałac - Część 1.

Cicha noc, ciemny las. Spomiędzy drzew wystają tu i tam fragmenty ścian, 
omszałe mury opuszczonych budynków mieszkalnych. Dopiero, gdyby ktoś 
bliżej przyjrzał się okolicy, zauważyłby, że te pozostałości ludzkiej bytności 
znajdują się po obu stronach zarosłej trawą drogi, na której końcu krzewy
zdziczałych róż spajały resztki wyniosłej bramy i potężnego muru - liczącego
ponad dwa metry wysokości. Za bramą, której kraty niemal już zmurszały
głęboko pogryzione rdzą, za zaniedbanym parkiem i zarosłą trzciną sadzawką, 
spośród pokrzywionych, karłowatych sosem - stał wyniosły pałac. 
Wieś położona wzdłuż drogi do posiadłości dawno już wymarła - najpierw 
wyjechali młodzi, potem poumierali starsi..., a następnie i młodzi dorośli, 
założyli rodziny i w większości już odeszli z tego świata. 
Nikt nie wrócił na ojcowiznę. 
Nikt nie chciał mieszkać opodal pałacu.
Porosłe mchem kamienie - niegdyś świetliście białych murów wielkiej 
posiadłości - ukazywały bryłę potężną, wyniosłą na dwa wysokie piętra,
i niemal kwadratową w planie. Patrząc z lotu ptaka, widziało się, że na 
środku jest mały dziedziniec, a na jego środku stara, zadaszona studnia. 
Zobaczyć można by też lekko spadzisty, mocny dach, który nie zaczął
jeszcze przeciekać. 
Ogólnie pałac dawał wrażenie siły, mocnej konstrukcji, pozwalającej 
przetrwać wszelkie zawirowania historii. Imponująca kubatura, ponad 
1700 m kwadratowych użytkowej powierzchni korytarzy, pokojów, 
sal balowych, kominkowych, licznych gabinetów, bibliotek, łazienek 
i kuchni... 
Dębowe, nabijane metalem, sczerniałe drzwi - wciąż skutecznie broniły 
dostępu do pałacu. Okiennice pozamykane na głucho - również. 
Zresztą, nawet zwierzęta nie lubiły zaglądać do budynku, pod dachem 
nie szurały łapki kun ani tchórzy, pod okapami dachu, tarasów i balkonów 
nie było widać ani jednego jaskółczego gniazda. Choć pałac opuszczono,
nie wyglądał na opuszczony. Co innego, gdyby ktokolwiek zajrzał do wnętrza. 
Choć obrazy, rzeźby, grafiki w pozłacanych ramach nadal zdobiły ściany, 
a liczne gobeliny i freski, plafony na suficie, płyty ozdobne i parkiet na 
podłogach wydawały się nietknięte, wszystko było jakby przyćmione 
pastelowej barwy nalotem. Do Pałacu przyłączona była jednak, nie wiadomo
kiedy podłączona linia elektryczna, w rurach płynął gaz... 
Brakowało tylko ludzi, kogoś, kto odkurzyłby osad, który pokrywał 
całe wnętrze. 
Okolica zdziczała, domy wsi zapadały się powoli, niszczały, przewracały 
się pierwsze ściany nośne, a drzwi i okiennice dawno już kompletnie przegniły. 
Tylko pałac jedynie nieco zszarzał od zewnątrz, a wewnątrz pokrył się tym pyłem
zamszowym, jakby jedwabistym nawet - nie przypominającym typowego kurzu 
czy brudu - charakterystycznego dla osamotnionych poniemieckich budowli,
jakich sporo powoli murszało w tym kraju. 
W ciągu dnia czasem przejeżdżał jakiś rowerzysta znęcony opuszczonymi 
domami, o których krążyły w okolicy liczne legendy, czasem zapuszczała 
się w okolice okoliczna młodzież. 
Lecz nocą nie zapędził się tu nikt. 
I nikt, nigdy, nie przekraczał granicy pałacowej posiadłości. 
Niepisanym obyczajem omijano skrzętnie pałac i jego okolice. I choć zmarli 
już ci, którzy pamiętali powody..., ludzie w małych miejscowościach dookoła
wyczuwali, że mądrość poprzednich pokoleń nie była pozbawiona sensu, 
i wciąż utrzymywali niepisane status quo. 

10 maja roku 1987, coś się zaczęło i zauważyli to wszyscy mieszkający w okolicach. 
Tego popołudnia, dżdżystego dnia, nowoczesna limuzyna przejechała zapuszczoną 
drogą, powoli sunąc przez rozpadającą się wieś, płosząc króliki i leśne ptactwo. 
Zgrzyt, szuranie, głośny, niemal ludzki jęk metalu towarzyszył kierowcy, 
który ujął w silne ręce zmurszałe kraty pałacowej bramy i odsunął je na boki 
- wszystko z kamienną twarzą i bez widocznego wysiłku. 
Samochód zatrzymał się z chrzęstem tuż przy schodach prowadzących
do głównego wejścia. Z wnętrza wysiadła czwórka pasażerów i kierowca.
Zażywna starsza pani w futrze i szerokim żółtym kapeluszu, starszy, 
łysy pan w garniturze i z teczką w ręku, młodzieniec ubrany w dżins, 
z długimi do ramion włosami, oraz łysawy grubasek średniego wzrostu, 
z ciężkim i imponującym zarazem aparatem fotograficznym - zawieszonym
na szyi. 
- Oto pałac, Panowie, Pani - ukłonił się reszcie łysy staruszek z teczką. 
Kobieta zamknęła oczy, wzdrygnęła się lekko, przygryzła wargi i znacząco 
spojrzała na młodzieńca z włosami do ramion.
- Jasne, prze Pana, spory ten pałac, spory. Możemy wejść do środka? - spytał 
młodzieniec.
- Oczywiście, już już. Kaziu - urzędnik zwrócił się do kierowcy - mógłbyś
Zapytany wzruszył ramionami, wyciągnął z kieszeni wielki, żeliwny klucz 
i sprawnie wbiegłszy na schody, znów pokazem zadziwiającej siły fizycznej 
błyskawicznie przełamał rdzawy opór starego zamka i otworzył ciężkie, 
dębowe drzwi. 
- Zapraszam  - urzędnik lekko uśmiechnął się do swoich gości. 
Jako pierwszy do dworu wszedł łysawy grubasek z aparatem, za nim 
młodzieniec, a kobieta ostrożniej, powoli, jakby z wahaniem zamknęła 
dziwaczny pochód.


Koniec części pierwszej, jutro druga, trzecia, a potem zobaczymy, co będzie dalej.




piątek, 8 stycznia 2021

Imperium cz.1 / Epizod 1.

Enklawa Nowy Amsterdam, rok standardowy 3534, Układ Słoneczny RH 21,
200 lat świetlnych od Układu Centralnego. Peryferia Imperium.
Godzina standardowa Enklawy - 11.23.

Wokół planety i w kilku innych lokacjach układu planetarnego Enklawy 
krążyło wiele cylindrycznych, rozszerzających się ku górze obiektów, 
stabilizujących swoją pozycję orbitalną w przestrzeni układu małymi 
silnikami manewrującymi i żaglami słonecznymi... 
Były to ogromne forty badawczo - wydobywczo - obronne  - obiekty 
zapewniające planetom i pracownikom kosmicznym właściwe zabezpieczenie
 w razie wypadku, napadu rebeliantów, piratów lub dowolnej obcej armii 
z konkurencyjnych kolonii..., nie zdarzało się to często, Imperium raczej 
dobrze radziło sobie z wszelkimi tego typu zagrożeniami, ale też..., tylko 
głupcy nie zadbaliby o tę formę obrony, chroniącą powierzchnię zamieszkałych 
planet, a także poza-planetarnych kopani i stoczni. 
W Czwartym Forcie około-planetarnym mechanik Janek, skończywszy 
właśnie pracę przy podgrzewaczu sub-atmosferycznym, wszedł do messy. 
- Cześć Janek - zawołał z drugiego końca sali wielki, barczysty, brodaty 
mężczyzna w zielonym kombinezonie biologów Enklawy 
- Choć no tu, miejsce Ci zająłem! 
- Cześć Rem, cześć, widzę, zadowolony jesteś - odpowiedział chudy 
jak patyk, niziutki, blond włosy Janek.., klon 4 generacji pewnego 
znanego aktora XX wieku, jeszcze ze starej Ziemi...
- A Ty nie? - znów  się coś popsuło? 
- A żebyś wiedział. Dawno już gadałem z magazynierami Enklawy, 
że zasilacze podgrzewaczy sub-planetarnych zaczynają szwankować..., 
eh, dobrze, że w końcu przysłali części, jeszcze dwa trzy dni i będzie 
w porzo, ale pracy mam... 
- No tak, Frank z piątki - (Piąty Fort około-planetarny) - wspominał..., 
ale skoro już przysłali, to zaraz będzie z głowy..., ja za to, widzisz, ba  
my - w ogóle, biolodzy zgrupowani we wszystkich Fortach i w Stoczni, 
mamy dziwne odczyty aktywności bakteryjnej, namnożenia glonów, 
ostatnio nawet jakiś kretyn przeniósł owoce Keri bez dezynfekcji 
i mieliśmy mini-epidemię Tago..., sześciu musieliśmy zcyborować,
nanoboty, egzoszkielet i żyją, ale..., to jednak inne życie, sam mózg 
w maszynie... 
- Brr, nawet nie wspominaj, nie wyobrażam sobie być...
- Nie przesadzaj, bio-cyborg 5 generacji może pracować w przestrzeni 
bez skafandra, możesz walczyć bo rzadko komu udaje się zniszczyć tak 
dobrze chroniony mózg, możesz być w ekspedycjach eksploracyjnych, 
kartograficznych, poznawać i dokumentować życie na innych planetach..., 
teraz coraz rzadziej w załogach spotkasz pełno-ludzi... 
- Jak to? 
- Wiesz, wszędzie są cięcia, oszczędzać każą na wszystkim. Imperium 
się spręża, odkąd odkryto Ryynów i Reenów..., obie cywilizacje niby
w odległych częściach galaktyki - ale odkryte na raz, dosłownie w ciągu 
miesiąca. Na dodatek obie nas jeszcze nie znają, a są ewidentnie mocarstwami 
charakteru militarnego..., pojedynczo może byśmy się nie przejmowali, 
Ziemianie mają teraz tyle Układów, Kolonii, Enklaw, sub-kolonii 
księżycowych, około - słonecznych i wolnych, że spoko, poradzilibyśmy 
sobie.  Ale dwie takie na raz, zdolne z pewnością wykryć ślady bitew na skalę 
kosmiczną..., uuu..., oszczędzamy, zbroimy się... Sam wiesz - nawet tu w trzy
lata dodali 6 Fortów, wszystkie nowej generacji, lepiej uzbrojone... 
- OK tylko co to ma... - tu zamilkł, bo olbrzym przerwał mu machnięciem ręki...
- Jak to co, cyborg prawie nie je, prawie nie pije, nie ma nałogów, jest tak 
zasilany, że bez doładowania łazi tydzień, jest szybszy, silniejszy, wydajniejszy, 
można ich wysłać mniej, żeby zmniejszyć też floty wewnątrz systemowe... 
Tańsze są i mniejsza strata, jeśli się któryś uszkodzi, zwłaszcza, że jeśli tylko 
mozg przetrwa, to cybusia można naprawiać prawie w nieskończoność... 

WIIIIUUUUUWIUUUUUUUIUUUUUUU!!!!

 Ogłuszający sygnał alarmu pokładowego przerwał im wpół słowa!
Zerwali się z krzeseł - podobnie jak reszta spośród blisko 50 załogantów 
obecnych w messie - po czym każdy pobiegł w swoją stronę. 

Godzina Standardowa 10.45 - Stanowisko dowodzenia 
Fortu Czwartego Enklawy... 

- Panie Majorze! - zakrzyknął podoficer Zwiadu i Kontroli - Panie Majorze! 
- Spokój - major podskoczywszy na pierwszy wrzask, zmarszczył się niepomiernie...
- Tak jest, Panie Majorze - odpowiedział już ciszej podoficer - Panie Majorze, to, to...
- K***a mać, młody, powiedz o co chodzi! 
- Przepraszam..., Panie Majorze, melduję o niezidentyfikowanych jednostkach 
w perspektywie miliona kilometrów od 4 księżyca Nowego Jowisza! 
- Skąd informacja? 
- System automatyczny...
- Automatyczny? A co z fortami wolnymi wokół kopalni zewnętrznego pasa 
planetoid? 
- Nie ma reakcji, nie nadają..
- Żaden z 5 wolnych fortów? A kolonia księżyca Nowego Saturna? 
Od kiedy?! 
- Od kilku godzin standardowych... - zająknął się podoficer...
- K..., i dopiero teraz przekazujecie dane? Eh..., nic, podaj mi proszę, 
charakterystykę napędów tych jednostek, który Fort jest w perymetrze, 
który może dziabnąć ich długim skanem? 
- Fort 5 generacji 21 zbadał ich już, a raczej próbował..., odbijają lasery! 
- Z tej odległości? Ha, zatem zapewne i miotacze laserowe będą nieskuteczne. 
Przekazać wniosek do sieci dowodzenia. Jakie napędy, jak szybko
 się przemieszczają. 
- Sygnatury napędów wskazują na jednostki bojowe skali ścigaczy drugiej 
generacji, jest ich jednak blisko 300... - Major uniósł brew..., łączna liczba 
jednostek bojowych Układu Enklawy wynosiła o połowę mniej, choć z drugiej 
strony tonaż i klasy statków dawały im (pozornie), miażdżącą przewagę... 
- Poruszają się skokowo, co chwilę zwalniają, badają okolice, chyba 
spodziewają się...
- Niespodzianki... - mruknął Major - Młody, wyślij sygnał do dowódców 
Floty i Obrony Enklawy, sprawdźcie, czy na planecie też wiedzą! 
A i dajcie mi Sławka, tak, Kapitana eskadr. 
Minutę później nad blatem holo pojawiła się pół-sylwetka Kapitana 
Sławomira Kte. 
- Melduję się Panie Majorze! 
- Słyszał Pan już, co się święci? 
- Tak, czekamy na rozkazy. 
- O i to lubię..., proszę wziąć eskadrę ścigaczy Fortu, tak wszystkie 5, 
dodajcie do tego z dwie eskadry standardowe myśliwców Rekin 3. 
Weźcie wszelkie typy uzbrojenia poza głowicami kumulującymi do rozbrajania
pól siłowych i tymi z antymaterią... Spróbujcie zajść ich od tyłu na prędkości 
mini -warp Kanału grawitacyjnego nr 3 i uderzcie w napędy. 
- Jasne, Panie Majorze, zaraz. Mam pytanie - co jeśli...
- Jeśli was za bardzo przycisną zwiewać i zamaskować się w pobliżu studni 
grawitacyjnej Ciężkiego Księżyca. Dopuszczam straty na poziomie 30% - proszę
 nie szafować życiem bez potrzeby, liczą się przede wszystkim informacje,
 jakie zdobędziemy dzięki tej bitwie i zatrzymanie ich lotu w kierunku 
Planety Enklawy. 
- Tak jest! - holo znikło. 
- Młody! 
- Tak jest, Panie Majorze!
- Czy wysłano już informacje o konferencji sztabu? 
 - Tak! Za pięć minut w Holo - sali Stoczni Głównej. 
- Dobrze. A czy ktoś pomyślał, by wysłać informację pozostałym Układom 
Imperium? 
- ...
- Jasne..., eh, zatem wysłać je wszystkimi kanałami, także otwartymi! 
- Czy nie należałoby poczekać na decyzję sztabu? 
- Młody, ja Cię nie pytam, to był rozkaz! 
- Tak Jest!
Major sapnął, zagwizdał przez zęby i zszedł z fotela dowodzenia Fortem, 
udając się do holo-kabiny. 

************************************************************

2 Wolny Fort kopalniany - Pasa Asteroid.
Godzina standardowa Enklawy 6.38. 

Dowódca fortu spał jeszcze smacznie, gdy potężny wstrząs po prostu zrzucił 
go z łóżka! Jasna Cholera! Co jest - pomyślał, ale zanim zdążył się podnieść,
eksplozja rozdarła pomieszczenie kajuty, ujawniając głęboki jak okiem sięgnąć 
obszar zniszczeń! 
- Tu stanowisko dowodzenia, Panie Kapitanie, Panie Kapitanie! - zadźwięczał 
interkom jakimś cudem ocalały - na urywku ściany... 
- Tu stanowisko dowodzenia, Kapitanie - wrzeszczał podporucznik Jacob Kredo
 - Kapit...
Tu holo pokładowe zalało sinym blaskiem pomieszczenie dowodzenia... 
- O ja cię p... - zachłysnął się siedzący przy holo starszy szeregowy - o ja Cię... 
- Jaka Skala zniszczeń - wrzasnął na niego Porucznik Nasłuchu "Władzio"  
- Jaka skala! 
Starszy szeregowy zmitygował się już, przesunął obrazy, przeanalizował 
dane z pokładowej SI, pomruczał przez zęby...
- 30% pomieszczeń załogi, ciepłownia, jeden z silników stabilizujących 
zniszczone! To było jedno uderzenie, zdaje się, pociskiem kinetycznym! 
W każdym razie nie ma śladów działania promieniowania, spalenia 
od beamera czy laserów...., a przebicie jest na wylot... 
- Cholera, jakiego kalibru pocisk mógł zrobić coś takiego! 
- Co najmniej 200 cm..., co najmniej 10 metrów długości! 
- Co nas atakuje, konkretnie! - drobne wstrząsy wciąż wprawiały Fort 
w drżenie, ale działające generatory pola siłowego (wzmożone 
automatycznie działaniem SI), chroniły ich od kolejnych ciosów. 
- Mam na namiarze 60 sygnatur napędu klasy ścigacza drugiej generacji! 
Jednostki bojowe! 
- Możemy zobaczyć wroga? 
- Tak - holo pokazało kilka rzutów 4-wymiarowego świata dookoła Fortu. 
- Toż to maleństwa, maks 15 metrów długości! - zdumiał się Porucznik. 
- Tak, mają podczepione pociski, po jednym każdy. Nie wykrywam żadnych 
większych jednostek, ale... 
- Tak? 
- Ale one atakują wszystkie wolne Forty! 
- Jak to wszystkie, 60 jednostek tak małego tonażu atakuje 5 fortów 2 generacji? 
- Nie Poruczniku, nas atakuje 60 pojazdów a ich po kilkadziesiąt, może tyle samo...
- Czyli razem flota 300 małych jednostek? 
- Tak sądzę, Poruczniku! 
- Jakie straty w uzbrojeniu i mobilności Fortu, co z polem siłowym, wytrzyma? 
Co z tlenem? 
- Utrata tlenu niewielka, SI odgrodziła nas polem siłowym po pierwszym
 uderzeniu, rezerwy są nienaruszone, straty w ludziach - dowódca..., jego
zastępca, sekcja biologów, 21 innych pracowników, dwóch podoficerów ochrony. 
Straty w uzbrojeniu znikome, wszystkie wieże strzelnicze i działa Pokryw fortu 
sprawne, działo plazmowe sprawne, wyrzutnie sprawne na 80%. 
Możemy kontratakować! 
- Panie Poruczniku - przerwał wrzaskiem swój wywód - Panie Poruczniku! 
- Co tam? 
- Fort 1..., Fort 1..., on... - włączył holo i wszystkim ukazał się ogromny rozbłysk, 
chmura szczątków... 
- Wybuchł... - Podporucznik zbladł, porucznik odwrócił wzrok do konsoli 
by podwładni nie zobaczyli przerażenia w jego twarzy... 
- Jak pozostałe forty, ile zniszczonych jednostek wroga? 
- 253 sygnatury wrogich jednostek nadal funkcjonalne..., Forty wysyłają 
SOS na zewnątrz i do wewnątrz Układu Enklawy! Fort 3 i 4 poważnie 
uszkodzone, spadają z orbit wokół planetoid, katastrofa nieunikniona, 
za maks pół godziny Fort 3 i 20 minut później Fort 4 ulegną zniszczeniu! 
Fort Piąty broni się, ale ma tylko działka laserowe, wydaje się..., wydaje się,
że lasery się wroga nie imają... 
- Zatem nie użyjemy ich - pozwólcie SI zabrać się do nich z beamerów 
i działek klasycznych, pociski przeciwpanc i odłamkowe z płynnej K-7! 
My szykujemy wyrzutnie rakiet taktycznych, tylko broń termonuklearna, 
pociski sterowane, nastawić na wybuch w lub obok celu - maksimum 
100 metrów. 
- Tak jest! - Wszyscy odetchnęli i przystąpili do działania... 
W końcu, okręty nieznanego wroga zaczęły co i rusz eksplodować...,
forty spychane grawitacyjnie na pobliskie planetoidy także zrezygnowały 
z laserów, co natychmiast zwiększyło skuteczność obrony... Jednak nie 
ewakuowali się, widzieli co wróg zrobił z kilkoma kapsułami z Fortu 1... 
Pozostawało mieć nadzieję, że wytłuką wroga, zanim forty spadną 
na planetoidy. 
Niepostrzeżenie dla obrony Fortów - spośród planetoid wyłonił się..., 
powiedzieć - kosmolot, czy ciężki krążownik 7 klasy, to jak by nic 
nie powiedzieć. Kanciasty, dziwaczny kształt, ogromny tonaż, 
nieco wprawdzie, ale większy niż wszystko, czym dysponowali ludzie, 
może pomijając ogromne okręty hotelowe i wycieczkowce 
Układów Wewnętrznych... 
Nikt na pokładzie 4 fortów nie zdążył się zorientować..., gdy z ogromnego 
kosmolotu oderwały się kanciaste kule blisko 200 metrów średnicy 
i doleciawszy do pól siłowych Fortów - eksplodowały! 
Rozbłyski ogromnych ładunków nuklearnych nie zostawiły śladu po Fortach, 
a także najbliższych planetoidach... Choć zniszczyły także wszystkie pozostałe 
(w tym momencie 78) atakujące jednostki... Najwyraźniej nieznany agresor 
nie liczył się ze stratami... Tuż za kosmolotem pojawiły się między 
planetoidami Pasa cztery jednostki tonażem podobne ciężkim krążownikiem 
5 klasy..., choć od nich znacznie dłuższe i dziwacznie spłaszczone..., 
noszące na powierzchni pokładów setki małych jednostek. Od pierwszego 
z nich oderwała się druga..., fala, eskadra? licząca - jak poprzednia - 300 
jednostek - i pomknęła w stronę centrum Układu... 
Wielkie jednostki w liczbie 5, skierowały się tymczasem ku planecie 
gazowej - zwanej przez ludzi Nowym Saturnem...  

***************************************************
Koniec części pierwszej / epizodu pierwszego / czegoś znacznie, 
(w zamierzeniu), dłuższego... 


piątek, 1 stycznia 2021

Wyjątkowy Urbex...

Byliśmy w trójkę, z Jaskółką i Jastrzębiem, jak od lat. 
Ona już po dwudziestce, choć gdy zaczynaliśmy łazić po pustostanach, 
miała ledwie 15 lat... On robił się z czasem coraz szerszy w barach, 
mięśnie pod ubraniem zaznaczały się już tak, że mało kto nie odwracał głowy 
albo uciekając wzrokiem, albo patrząc aż nazbyt uważnie..., robił wrażenie. 
Ja - jak zwykle chudy jak patyk, mimo trzydziestki na karku wciąż czujący 
się tak, jak bym miał max osiemnaście, wciąż spragniony nowych wyzwań,
oglądania i badania tego, co ludzie najpierw z mozołem wybudowali, by potem
pozostawić własnemu losowi... 
Na początku było nas pięcioro. Ale Prawy pracował teraz jako kelner i nie miał
czasu i głowy do naszych "zabaw", a Skowronek śpiewała w Filharmonii
i nasza paczka już nie była dla niej "właściwym towarzystwem"...
Wyglądaliśmy dziwnie. Przynajmniej taka była opinia moich rodziców. 
Jastrząb ogromny jak góra, zwalisty, ciężki, za to niespodziewanie szybki, 
energiczny i sprawny; ja sztywny, wychudzony niemal do kości, za to wysoki
na ponad dwa  metry..., cha, pasowała mi moja ptasia ksywka - Bocian... 
No i Jaskółka, drobna, nie miała nawet 1,60 wzrostu..., a burza czarnych 
włosów jeszcze tę delikatność podkreślała. Zgrana paczka trojga cudaków. 
I samotników. I pasjonatów urbexu. Związanych tajemnicami, które mało kto 
poznał, a jeszcze mniej to rozumiało. Zresztą nawet spośród nas - naszej i innych 
paczek, wciąż się ktoś wykruszał, znacznie rzadziej dochodzili nowi... 
Co ciekawe, młode pokolenie, ha ha, młodsze od nas, o cholera..., nie chciało 
chodzić po tych pozornie pustych miejscach, woleli wysyłać drony. 
Ale taki dron, co on mógł zauważyć? Śmigał, zrobił nagranie, wracał, 
potem młody wrzucał to na Instagrama, zero tajemnic, mity przełamane... 
Może i dobrze. Zresztą, niektóre z tajemnic mogłyby faktycznie pozostać 
nieznane..., nie musielibyśmy tam wracać z fantami..., z drugiej strony ktoś 
musiałby pójść tam za nas, inaczej..., ach, lepiej o tym nie myśleć. 
Jest jak jest. 
- Hej Bocian, co się tak marszczysz..., zaraz ci się chmura burzowa nad głową 
uformuje - zaśmiał się Jastrząb... 
- On tak już ma, sam wiesz najlepiej, znów pewnie rozpamiętuje tych, 
co nam odpadli.
- Eh, i po co to? Strata czasu na pyszałków, kurwa ich mać... 
- Ejjj..., miałeś nie przeklinać, przynajmniej przy nas!  - fuknęła Jaskółka. 
- No - wsparłem ją - obiecałeś. 
- Dobra dobra, k..., ekhm, znaczy, niech wam będzie... To co, do której 
miejscówki dziś docieramy? Fanty masz? Bocian, Ciebie pytam? 
- Mam, jasne, że..., eh, a choćby do kościoła. 
- Tego szarego? - lekko przejęła się Jaskółka...
- No. 
- Dobra, chodźmy, mam tam mały rachunek do wyrównania... - sapnął Jastrząb. 
Napiął przy tym barki i mięśnie ramion, które wydawały się teraz jak wykute 
z granitu, czy marmuru...
- Sporo sobie poćwiczyłem od ostatniej wizyty, kiedy to było? Z dwa lata? 
- Dwa lata, pięć dni - zapiszczała Jaskółka. 
- No to w drogę - powiedziałem i..., i cóż, poszliśmy. 
Poszliśmy na przełaj przez nieużytki, gdzie Jacek Komar właśnie ganiał z siatką
jakieś - zapewne niezwykle rzadkie motyle..., a para pod krzakiem zdziczałych 
róż zawzięcie uprawiała miłość... 
Szara bryła nieco już zrujnowanego kościoła, który był świadkiem nielichej 
rozróby, powoli wyłaniała się zza linii krzewów i wysokich, suchych jeszcze traw. 
Wiosna, wiosna, ale jeszcze nie ta ciepła, a tegoroczny kwiecień był suchy 
i chłodny, wietrzny i jakiś taki..., bezbarwny. Jakby listopad postanowił 
wszystkim splatać figla i pozmieniać kolejność pór roku... 
Kościół był kiedyś ostoją dla przyjezdnych, zabytkiem lubianym 
i odwiedzanym, acz zamkniętym na cztery spusty. 
Wszyscy wiedzieli dlaczego, zatem było tak i już. Zwłaszcza, że społeczność 
ewangelicka dawno przeszła do historiinaszego miasteczka.
Do czasu, niestety. Jakieś pięć lat temu zajechały sobie tu drogę dwa autokary 
z pseudokibicami. Wrzaski, stuki, plaski, tuman kurzu, ot co widzieliśmy, 
bo nikt nie był na tyle głupi, żeby zbliżyć się do tej jatki. I bardzo dobrze. 
Sześć ofiar śmiertelnych, postrzelony (z łuku!) policjant z miejscowego 
posterunku, chyba 16 ludzi trafiło do szpitala, po jednego przyleciał nawet 
śmigłowiec... Pocięli go (prawie) na plasterki... Maczetami, kur...dźbąk. 
Nie doliczyli się trójki. Dwóch dziewczyn i najmłodszego kibica, którego 
nieostrożny ojciec zabrał ze sobą na mecz. Ojca spytać nie mogli, bo leżał 
pod czarnym workiem, jednym z tych sześciu. Znaleźli całą trójkę dopiero 
dwa dni później. Za późno dla małego, a one, one zdążyły kompletnie ocipieć.
Zresztą, wiedzieliśmy aż nazbyt dobrze, że dwa dni w tym miejscu wystarczą. 
Poza tym sami doszliśmy w ciągu ostatnich lat do innej, mroczniejszej 
historii kościoła. Z czasów Potopu. Były i inne historie, trochę późniejsze, 
wiele, jak by tak szczerze popytać starszych w mieście, a pytaliśmy. 
Ponoć ostatni ewangelicy woleli jeździć do kościoła położonego 30 kilometrów 
dalej, niż tu, bo tu..., bywało dziwnie. 
W każdym razie tamten dzieciak..., nie liczyli go wśród ofiar bójki, bo on 
sam się..., to znaczy, jedyne, co dziewczyny opowiedziały, że zobaczył 
jak mu mordują ojca i z rozpaczy wbiegł na galerię rusztowań 
(próbowali wtedy remontować kościół), i z niej się rzucił na witraż i na dół..., 
do środka. A  one tam się schowały przed bijatyką. Czemu zostały z trupkiem 
w środku? Tu już ich gadanie..., no, ocipiały. 
- Co tam mamroczesz... - skrzywił się Jastrząb - modlisz się? - to nie pomoże, 
sam wiesz... 
- Nie, on ciągle wspomina - żachnęła się Jaskółka, zarzuciwszy czarnym lokiem. 
- A, dajcie spokój, wspominam, i cóż... Zresztą, czas na fanty... - zrzuciłem 
z ramion przyduży plecak. Akurat z 10 metrów dzieliło nas od półotwartych 
drzwi kościoła. Jakoś nikt nie zadbał by je ponownie zapieczętować... 
- Ty weź SB7 i to - podałem mu lampę na wysięgniku - promieniuje właściwie, 
sprawdziłem dwa razy - łyśniesz, a potem rób, co uważasz... 
- Jaaasne - zarechotał Jastrząb i napiął mięśnie, aż zatrzeszczało... 
- Cholera znów szew puścił i rękaw będę musiał pozszywać... - jęknął...
- Ubrałabyś coś innego niż ten stary t-shirt z AC/DC... Mięśni masz 2 razy tyle,
jasne, że się pruje. 
- Eh, no pomyślę. 
- Dobra chłopaki, dawajcie fant - zdenerwowała się Jaskółka. 
- Masz - podałem jej kamerę z wieloma przydatnymi funkcjami, plus 
mały, złoty nożyk... 
- A Ty co masz, Bocian? 
Wyjąłem magnetofon, głośniczek, oraz..., no nie śmiejcie się, ale jeszcze zimą 
kupiłem na bazarze miecz. Niby nowoczesny, ale w warsztacie pokryłem 
go warstwą srebra, dwa razy! 
Popatrzyli na mnie trochę dziwnie, ale potem Jastrząb wzruszył ramionami, 
a Jaskółka parsknęła, szepcząc pod nosem - Longinus Bocianus, hahaha...
Ruszyliśmy... 

****************************************************
Ciąg Dalszy Nastąpi. 

P.S.
Czasami mnie pytają - ile zajmuje mi napisanie opowiadania..., cóż, bywa, że piszę 
miesiąc, po troszku, po troszku, zmieniam, kombinuję, poprawiam..., a bywa i tak, 
że tworzę "na kolanie", po prostu piszę i "samo wychodzi". 
Jak dziś. 
Godzinka? 
Może ciut dłużej. 
Oczywiście zarys fabuły miałem wcześniej, ale tylko hasłowo, większość treści 
i kilka nieprzewidywanych wątków "stworzyło się" dopiero teraz.