czwartek, 6 lipca 2023

Na balkonie...

Dziś, publikuję pierwszy tekst będący zarazem opowiadaniem, relacją z prawdziwych
wydarzeń i zbiorkiem anegdot. 


Wiosną bieżącego roku, na naszym dość przestronnym balkonie, wyjątkowo często 
witały gołębie. Gruchały, łaziły jak po swoim dominium, zawsze, codziennie, 
niezmiennie zdumione i oburzone faktem, z naszego z kolei niezadowolenia.
Przerywaliśmy im amory i zabraliśmy z balkonu (jak sądziliśmy), wszelkie elementy wyposażenia mogące posłużyć za gniazdo. 
Po dwóch dniach byliśmy pewni, że osiągnęliśmy kompromis - chcą niech sobie 
"ćwierkają", tuptają i co tam jeszcze robią gołębie - istotne, że nie założą gniazda
(nie była to obawa irracjonalna, w zeszłym roku na balkonie odchował się jeden taki 
popielato - biały gagatek...). 
Nie wzięliśmy pod uwagę jednego, jednego jedynego miejsca, to znaczy średniej 
wielkości doniczki w rogu balkonu, pod reklamówkami. No i siup, pewnego dnia 
gołąb ucieka nam niemal spod stóp, a na dole, w chwilowo pustej doniczce leżą
dwa jajka... Rozważaliśmy różne opcje, ale zmiękły nam serduszka i jajka zostały. 
Co ciekawe, owo gniazdo..., było wyjątkowo oszczędnościowe - dosłownie, gołębica 
złożyła jajka wprost na ziemię w doniczce. Zero puchu, trawki, ot z 5-6 rachitycznych,
niezależnie leżących na ziemi patyczków. Żebym nie był posądzony o zmyślanie, 
ot, proszę: 

Dwa jajka w doniczce... 

Gołębica dzielnie znosiła wspólną (z nami), obecność na balkonie, siedziała na jajkach 
niestrudzenie, cierpliwie... Mijały dni, potem tydzień, drugi..., aż, pewnego dnia, 
pojawił się jeden młody lokatorek, a dwa dni później drugi... 
Młode gołębie - takie naprawdę tuż po wykluciu - są zupełnie inne niż by się zdawało,
prawie łyse, z nielicznymi, rzadko rosnącymi żółtymi piórkami, przypominającymi 
szczecinę bardziej, niż puch, jaki znamy chyba wszyscy u brojlerów - czyli piskląt
kury domowej. Ogólnie są nieruchawe, słabe, siedzą i czasem pobierają pokarm. 
Nie drą dzioba, nie uciekają od człowieka, co najwyżej łypią dużym ciemnym okiem
i znów zasypiają. I rosną. Rosną w oczach... 

Cztery dni po tym, jak pierwszy gołąbek wyprowadził się z jajka...



Minęły tylko 3 dni, a gołąbki są z 3-4 razy większe... 

Oglądaliśmy je codziennie, pod gniazdo podłożyliśmy przezornie stare reklamowe gazetki 
ze stonki..., obserwując rozrost maluchów. One zaś, ogólnie miały wszystko w kuperkach,
kompletnie nieprzejęte obecnością ludzi... 
I tak rosły, rosły, rosły... może nie jak te mury z piosenki, ale, jednak, konkretnie. 
Aż nadszedł dzień, gdy, niespodziewanie, zaczęły się intensywnie przepychać na 
gnieździe i piszcząc protestować przeciw naszej obecności... Dosłownie z dnia na dzień,
z wiecznie śpiących księżniczek, pstryk, wstąpiło w nie życie. Zresztą, zapewne zaczęło
się im robić ciasno w doniczce. Przy okazji nagle i bardzo szybko zaczęły im rosnąć 
prawdziwe piórka, powiększając tylko kontrast między różowo - żółtą skórą, a sterczącą 
"szczeciną" sztywnego "puchu". 

Ha... a co te dwunogi robią na naszym balkonie?  


Kolejne dni przyniosły nie tylko gwałtowny wzrost piór, zdawałoby się, rosnących 
o centymetr na dzień, nie tylko ogólnie zwiększały swoje gabaryty, ale, ledwie
4 dni później zaczęły spacerować po całym balkonie, zmuszając nas do roli służących,
sprzątających po ich eskapadach... Był to okres mniej przyjemny, ale..., masz miękkie
serduszko? No to, wiadomo co. 
Niemniej, troszkę się do nich przyzwyczailiśmy..., tylko odrobinkę... 
W tym czasie i gołębia matka próbowała nas odwiedzić w domu..., ale, gdy już najadła 
się strachu, postanowiła już trzymać wyłącznie drugiej połowy balkonu, co przyjęliśmy,
nie powiem, z ulgą. 
Młode, jak to młode, nic tylko rosły... i rosły... 



W końcu, gdy już wyglądały jak wyżej, wiedzieliśmy - wkrótce balkon będzie znowu 
tylko nasz... 
Jakiś czas później..., acz całkiem niedługi, w innej części balkonu... 



Aż przyszedł ten dzień, jeszcze całkiem nieodległy..., gdy opiekun przyleciał, wskazał 
młodym kierunek, a ledwie dwie godziny później, zastaliśmy puste gniazdo, znaczy, 
doniczkę... 

Z rodzicem, tuż przed odlotem...

Zabraliśmy doniczkę i resztę gratów, posprzątaliśmy, z jednej strony odetchnęliśmy, 
z drugiej..., zrobiło się jakoś tak pusto...
Mam jednak jakieś dziwne wrażenie, że niedługo, może jeszcze jesienią, 
coś się diametralnie zmieni - niemniej, z pewnością, w przyszłym roku żaden 
gołąb nie będzie ryzykował zakładania gniazda i to bez winy Homo sapiens...  


Koniec.  


Słowem postscriptum - przeczucie mnie nie myliło i od 19 października 2023 
w domu zawitał nowy lokatorek - kotek biały, z heterochronią oczu, a dzikusek 
wprost ze wsi - i tym sposobem gołębie już nie ryzykują spacerów po balkonie ;)  



3 komentarze:

  1. Pawełku: To wreszcie weż kotka ze schroniska i już żaden Gołąb nie skorzysta z Twojego balkonu, Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  2. Wezmę wezmę..., może w sierpniu się uda, albo na początku jesieni. Dom bez kota to głupota..., przynajmniej, dla klasycznego kociarza ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kotek sporych rozmiarów, biały, z jednym okiem niebieskim i drugim żółtym
    biega po domu już nieco ponad rok i faktycznie, gołębie nie zagadają :)

    OdpowiedzUsuń