To był piękny dzień.
Pan January Sędziwór Rot, blisko stuletni staruszek siedzący w cieniu ogromnej,
starej lipy, sądził nawet, że taki dzień mógłby być jego ostatnim...
Nie pragnął śmierci, wbrew pozorom był jeszcze całkiem sprawny.
Nie pragnął śmierci, wbrew pozorom był jeszcze całkiem sprawny.
Na skraju cienia rzucanego przez ogromne, rozłożyste drzewo stał jego niewielki,
drewniany dworek. Opodal rozciągała się ściana lasu, a niżej nieco, w małej dolince,
jezioro i miasteczko o nazwie Morsztyn, choć oficjalnie niby wieś, czasem wciąż
gubi się w zawiłościach miejscowego prawa...
Pan January siedział na ruchomej ławeczce, z rozrzewnieniem obserwując otoczenie.
Mimo słusznego wieku zachował nadspodziewanie bystry wzrok i słuch niezgorszy,
węch zaś podpowiadał mu, że wkrótce dotrze doń Jackówna, żona tutejszego wójta,
która jak co dzień przynosiła mu jadło nader smaczne i pożywne.
Eh, piękna była ta okolica, jakże różna od Wiednia, w którym pracował i żył
Eh, piękna była ta okolica, jakże różna od Wiednia, w którym pracował i żył
od dzieciństwa, po 70 rok życia... Ludzie tu byli radośni, spokojni, jak to w malutkim
miasteczku, przycupniętym w cudnie urozmaiconym krajobrazie, blisko 40 kilometrów
od większych (choć nadal niewielkich), miejscowości i tras szybkiego ruchu...
Jego krewni i dawni współpracownicy pukali się w głowy, gdzie on się na starość pcha,
Jego krewni i dawni współpracownicy pukali się w głowy, gdzie on się na starość pcha,
wszak byłoby go stać na dobry apartament w Londynie, lub Berlinie, a on...
- Piękny dzień, Panie January! Dzień dobry! - zawołała z oddali żona wójta.
Uśmiechnął się, pokiwał głową i ręką..., wstał powoli z ławy, przeszedł kilka kroków
Uśmiechnął się, pokiwał głową i ręką..., wstał powoli z ławy, przeszedł kilka kroków
dzielących go od werandy dworku i usiadł przy stoliku oczekując na przybyłą.
- Jak tam dzień upływa Panu, Panie January? - zawołała, stawiając jednocześnie
- Jak tam dzień upływa Panu, Panie January? - zawołała, stawiając jednocześnie
na stole ciężkie pakunki, rozpakowując i rozkładając wiktuały.
Wciągając głęboko powietrze - zawierające w sobie teraz obietnice sutego i smacznego
Wciągając głęboko powietrze - zawierające w sobie teraz obietnice sutego i smacznego
jedzonka, January siedział przez chwilę w bezruchu, delektując się chwilą i urodą
kobiety.
- Dzień jest piękny, lato w pełnym rozkwicie, daleko jeszcze do jesieni, żyć,
nie umierać, Pani Halinko! A Pani widzę, fryzurę zmieniła, ładnie Pani, ładnie...
- Ach, co też Pan, Panie January, lekko przycięłam tu i tam, sama, przed lustrem
- zarumieniła się Pani Halina.
- Talent..., po prostu talent - uśmiechnął się szeroko.
- Niech Pan zje póki gorące, ja muszę uciekać do innych zajęć, sam Pan wie,
dzieciaki...
- Oczywiście, oczywiście, dziękuję za wszystko i proszę pozdrowić męża!
- Pozdrowię, do widzenia Panu! - Pani Halina kręcąc biodrami szybko oddalała
się w dół zbocza...
Patrzył za nią z rozrzewnieniem... Eh, takie piękne kobiety rodziła tylko Ta ziemia,
- Dzień jest piękny, lato w pełnym rozkwicie, daleko jeszcze do jesieni, żyć,
nie umierać, Pani Halinko! A Pani widzę, fryzurę zmieniła, ładnie Pani, ładnie...
- Ach, co też Pan, Panie January, lekko przycięłam tu i tam, sama, przed lustrem
- zarumieniła się Pani Halina.
- Talent..., po prostu talent - uśmiechnął się szeroko.
- Niech Pan zje póki gorące, ja muszę uciekać do innych zajęć, sam Pan wie,
dzieciaki...
- Oczywiście, oczywiście, dziękuję za wszystko i proszę pozdrowić męża!
- Pozdrowię, do widzenia Panu! - Pani Halina kręcąc biodrami szybko oddalała
się w dół zbocza...
Patrzył za nią z rozrzewnieniem... Eh, takie piękne kobiety rodziła tylko Ta ziemia,
ten Kraj..., jaka szkoda, że nie ma już swoich 70 lat..., ale, żachnął się w myśli,
przecież ona wówczas była jeszcze dzieckiem!
Porzucił puste marzenia i zajął się obiadem...
Z poobiedniej drzemki wyrwał go dziwny dźwięk. Brzęczenie jakieś, stukot,
od którego zawibrowały mu implanty..., zadrżał lekko stolik i wciąż stojące
na nim naczynia.
Gdy w pełni przyszedł do siebie stwierdził, że nadszedł już ciepły, letni zmierzch.
Porzucił puste marzenia i zajął się obiadem...
Z poobiedniej drzemki wyrwał go dziwny dźwięk. Brzęczenie jakieś, stukot,
od którego zawibrowały mu implanty..., zadrżał lekko stolik i wciąż stojące
na nim naczynia.
Gdy w pełni przyszedł do siebie stwierdził, że nadszedł już ciepły, letni zmierzch.
Nie słyszał niczego. Wytężył słuch, ale nic nie słyszał. W ogóle, nic.
Żadnych szelestów, popiskiwania, miauknięć kotów, żadnego trelu ptaków,
odgłosów codziennego życia z miasteczka, nic.
Na dodatek ucichł wiatr.
Gdy jednak usłyszał po dłuższej chwili, mruczenie kota, a potem nieśmiały jakby trel
Żadnych szelestów, popiskiwania, miauknięć kotów, żadnego trelu ptaków,
odgłosów codziennego życia z miasteczka, nic.
Na dodatek ucichł wiatr.
Gdy jednak usłyszał po dłuższej chwili, mruczenie kota, a potem nieśmiały jakby trel
kosa, uznał, że po prostu nie w pełni się jeszcze rozbudził. Odegnał od siebie niepokój,
wstał by posprzątać i zanieść do lodówki ciasto, oraz inne atrakcyjne dania na kolację
i śniadanie. Poczyta sobie książkę, posłucha muzyki, może obejrzy jakiś zawadiacki
komentarz na YT, ot choćby Pana Witolda..., tak tak..., spędzi miły wieczór, a potem
komentarz na YT, ot choćby Pana Witolda..., tak tak..., spędzi miły wieczór, a potem
sen ukoi jego rozterki i niepokoje, a jutro, jutro przecież będzie kolejny taki piękny
dzień w Morsztynie!
Rankiem Pan January wstał jak zazwyczaj, około 8 rano. Nie cierpiał na typową
Rankiem Pan January wstał jak zazwyczaj, około 8 rano. Nie cierpiał na typową
dla staruszków krótko-senność, spał zazwyczaj głęboko, nie pamiętając snów,
godzin około 10, czasem nawet 12. Jak kot - czasami śmiał się radośnie wójt Robert
- często przychodzący w weekendy na partyjkę szachów... Może jest w tym coś,
pomyślał January, może jest, zawsze lubił koty, zawsze je szanował za niezależność,
pomyślał January, może jest, zawsze lubił koty, zawsze je szanował za niezależność,
indywidualizm i charakterek, bo żaden z jego kotów i kotek, nie reagował tak samo...,
wystarczyło się dobrze przyjrzeć...
I tak jak on, im były starsze, tym odwrotnie do ludzi, wysypiały się lepiej niż za młodu
I tak jak on, im były starsze, tym odwrotnie do ludzi, wysypiały się lepiej niż za młodu
i żyły, żyły..., jego najstarsza podopieczna, łysawa już na łebku Zuzia, dumna
posiadaczka czarnego, aksamitnego futerka, miała 23 lata, w swoim kocim tempie
życia była zatem, sporo już starsza od niego...
Popatrzył na kilka kotów, które mimo pełni poranka nadal posapywały smacznie,
Popatrzył na kilka kotów, które mimo pełni poranka nadal posapywały smacznie,
leżąc to tu to tam, ale Zuzi wśród nich nie było. Ha, pomyślał, pewnie znajdzie
na progu jakąś niespodziankę.
To jedno różni koty od wszystkich starych ludzi..., one do ostatnich dni są gibkie
To jedno różni koty od wszystkich starych ludzi..., one do ostatnich dni są gibkie
jak woda, szybkie, radosne, ciekawskie, z apetytem pałaszujące wszelkie uciechy
kolejnych dni... Przeczucia go nie zawiodły - na progu domu leżały trzy myszy
oraz sikorka... Było mu trochę żal tych maleństw, ale rozumiał i szanował swoich
współlokatorów, wiedział - oto wyraz ich najwyższego zaufania i podziękowanie
za opiekę. Zebrał "prezenty", popatrzył na werandę, o, tak, Zuzia, śpi słusznym
zmęczeniem złożona, po udanym polowaniu... Uśmiechnął się szeroko i cicho
zmęczeniem złożona, po udanym polowaniu... Uśmiechnął się szeroko i cicho
wycofał w głąb dworu. Zaniósł myszy i ptaka młodym kotkom baraszkującym
pod oknem, z tyłu budynku..., cieszył się, że życie kwitnie, że jak co roku ma
tu także nowe pokolenia kotów. Uśmiechnął się lekko, po czym poczłapał ku kuchni,
wszak wiadomo, dobre śniadanie to podstawa...
Tego dnia nie było pogodnie. Parno, tak, wilgotno, o tak, ale czuł w kościach
nadchodzącą burzę. Zatem siedział w domu... Kości go nie zawiodły..., około
Tego dnia nie było pogodnie. Parno, tak, wilgotno, o tak, ale czuł w kościach
nadchodzącą burzę. Zatem siedział w domu... Kości go nie zawiodły..., około
drugiej po południu wicher, szum drzew, lekki jeszcze deszczyk, a z nimi szaruga
nie pozwalająca czytać przy naturalnym świetle - niechybnie zapowiadały
nadchodzącą nawałnicę. Nagle, bez uprzedzenia, szyby zabrzęczały od huku
zlewającego się z rozjaśniającym półmrok blaskiem błyskawicy!
Aż podskoczył, ale i zaraz uśmiechnął się, a to ci burza, podeszła prawie bez oznak,
Aż podskoczył, ale i zaraz uśmiechnął się, a to ci burza, podeszła prawie bez oznak,
podpełzła nad wzgórze, a jak uderzyła, to tak, by zapamiętał! Ha, ha, zaklaskał
w dłonie... Wkrótce kolejne rozbłyski i grzmoty rozdarły nieboskłon.
O dwór i lipę się nie bał, zadbał zawczasu o porządne piorunochrony, o dach kryty
O dwór i lipę się nie bał, zadbał zawczasu o porządne piorunochrony, o dach kryty
odpowiednimi materiałami.
On był bezpieczny.
A jak koty?
Zuzia jak zwykle podziwiała spektakl z parapetu, na zewnątrz. Ot, odwaga!
Reszta jego pupilków siedziała w domu, niektóre nawet pod szafą i łóżkiem...,
On był bezpieczny.
A jak koty?
Zuzia jak zwykle podziwiała spektakl z parapetu, na zewnątrz. Ot, odwaga!
Reszta jego pupilków siedziała w domu, niektóre nawet pod szafą i łóżkiem...,
dobrze słyszał ich lękliwe pomiaukiwania...
Cóż, co kot, to charakter, jak my..., jak my, nie inaczej.
Pamiętał strach czasu pandemii. Trzy lata..., ale jakoś się udało.
Cóż, co kot, to charakter, jak my..., jak my, nie inaczej.
Pamiętał strach czasu pandemii. Trzy lata..., ale jakoś się udało.
Niemniej niektórzy maski noszą nadal. Tak, na wszelki wypadek, mówią.
Ale maska na twarzy w letnie popołudnie, w miasteczku - zresztą na przekór
architekturze i historii, niedawno przemianowanemu na wieś..., gdzie żyje
na co dzień może 1.500 osób..., eh.
On maski nie nosił nigdy. Uznał (a był już wówczas po 90-tce), że jak przyjdzie
kryska, to przyjdzie. Z drugiej strony, rozumiał dobrze ludzi z dużych miast,
ludzi w średnim wieku, z dużych rodzin, żyjących w strachu o los swoich dzieci,
a także nestorów rodów, czy rodzin, poprawił się w myślach.
Ot kolejny powód, dla którego nie żałował przenosin w tą, jak mawiali śp.,
znajomi i krewni, "głuszy". Mia wrażenie, że pada jakoś mniej intensywnie,
Ale maska na twarzy w letnie popołudnie, w miasteczku - zresztą na przekór
architekturze i historii, niedawno przemianowanemu na wieś..., gdzie żyje
na co dzień może 1.500 osób..., eh.
On maski nie nosił nigdy. Uznał (a był już wówczas po 90-tce), że jak przyjdzie
kryska, to przyjdzie. Z drugiej strony, rozumiał dobrze ludzi z dużych miast,
ludzi w średnim wieku, z dużych rodzin, żyjących w strachu o los swoich dzieci,
a także nestorów rodów, czy rodzin, poprawił się w myślach.
Ot kolejny powód, dla którego nie żałował przenosin w tą, jak mawiali śp.,
znajomi i krewni, "głuszy". Mia wrażenie, że pada jakoś mniej intensywnie,
zapewne burza już mija, pomyślał.
I mijała rzeczywiście.
Najpierw przestało padać - nagle, jak ręką uciął.
Następnie pojawiły się ostre promienie słońca, przebijające przez las z tyłu
dworku - kaskadą drobnych poblasków - pomnożonych niemal w nieskończoność
I mijała rzeczywiście.
Najpierw przestało padać - nagle, jak ręką uciął.
Następnie pojawiły się ostre promienie słońca, przebijające przez las z tyłu
dworku - kaskadą drobnych poblasków - pomnożonych niemal w nieskończoność
poprzez odbicia od wody na pniach, gałęziach, liściach... Aż wyszedł przed dom
w samych kapciach, musiał to zobaczyć, jakie to piękne!
Wprawdzie gdy wrócił, musiał zmienić skarpetki i buty, ale coś za coś, zresztą
Wprawdzie gdy wrócił, musiał zmienić skarpetki i buty, ale coś za coś, zresztą
zaraz po korekcie obuwia znów wyszedł na łąkę przed domem.
Popatrzył na swój mini-sad, ogródek, las, w rozświetlone wielością tonacji niebo...
Chmura burzowa odchodziła tymczasem gdzieś, gdzie ją wola poniesie, a w ostrym
Chmura burzowa odchodziła tymczasem gdzieś, gdzie ją wola poniesie, a w ostrym
słońcu była wprost zachwycająca.
Paradoks - taki nieobliczalny, potężny żywioł, mogący niszczyć, szargać, szkodzić
Paradoks - taki nieobliczalny, potężny żywioł, mogący niszczyć, szargać, szkodzić
i straszyć - jednocześnie jest taki..., piękny!
Patrzył, słuchał, wąchał... Po burzy wszystko pachniało..., bardziej.
Jednak..., hm, czuł jakiś niepokój.
Gdy rozśpiewały się ptaki i żaby chciał się cieszyć, ale..., sam nie wiedział, co. Potem..., potem zrozumiał. W ogóle nie słyszał odgłosów miasta.
Nie darły się dzieciaki, nie widział ludzi na plaży jeziora, nie było na nim
żadnej łodzi, kajaka, czy żaglówki. Nie pracowały rolnicze maszyny.
Patrzył, słuchał, wąchał... Po burzy wszystko pachniało..., bardziej.
Jednak..., hm, czuł jakiś niepokój.
Gdy rozśpiewały się ptaki i żaby chciał się cieszyć, ale..., sam nie wiedział, co. Potem..., potem zrozumiał. W ogóle nie słyszał odgłosów miasta.
Nie darły się dzieciaki, nie widział ludzi na plaży jeziora, nie było na nim
żadnej łodzi, kajaka, czy żaglówki. Nie pracowały rolnicze maszyny.
Przyjrzał się..., nie, nie widział nikogo na ulicach, ścieżkach..., aż poszedł
do domu, wyjął z futerału starą lornetkę i sprawdził raz jeszcze.
Nic.
Pusto.
Kompletnie pusto.
Poczuł jakiś dziwny skurcz w sercu..., ale nie, czuł się dobrze, to tylko narastało
Nic.
Pusto.
Kompletnie pusto.
Poczuł jakiś dziwny skurcz w sercu..., ale nie, czuł się dobrze, to tylko narastało
zdumienie. Wszak była środa, środek tygodnia! Rozumiałby, że nawet pół godziny
po burzy w niedzielę, sobotę nawet, ale w środę?
Niedorzeczność!
A poza tym już przeszło godzina mijała od czasu, gdy codziennie witała w jego progach
Niedorzeczność!
A poza tym już przeszło godzina mijała od czasu, gdy codziennie witała w jego progach
Pani Halinka... Ale burza, pomyślał, ale..., poczeka jeszcze dwie godziny.
Może ktoś zadzwoni, może..., a jeśli nie, jeśli nie, to ubierze się porządnie, a potem
spróbuje odpalić swojego land rovera i pojedzie do miasta, sprawdzi..., albo, sam nie
wiedział, na razie wolał niczego nie planować...
Koniec części 1, nie ostatniej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz