Odkąd pamiętam, a wedle słów rodziców nawet wcześniej, uważnie obserwowałem
otaczający mnie świat. Nie był to jednak, nigdy, stosunek obojętny, wręcz odwrotnie,
cieszyłem się "jak dziecko" (nadal tak jest), widząc najdrobniejsze żywe stworzenia,
mrówki, chrząszcze, pająki, kijanki, ropuchy, węże i jaszczurki, wszelkie wróble, sikorki,
dzwońce, zięby, ale i inne, pokaźniejszych rozmiarów jak kawki, kruki, gołębie, mewy,
kuny, koty, i..., wszystkie inne. Strach czułem jedynie wobec zagrożeń rzeczywistych,
bojąc się niewytresowanych, półdzikich psów, dzików - zwłaszcza loch z młodymi,
a także szerszeni, czy os... Był to jednak zawsze strach racjonalny. Pamiętam, jak kiedyś,
mając może z 14 lat, pierwszego dnia wakacji - na parkingu przy ośrodku
wypoczynkowym - zauważyłem zwiniętą w kłębek, ewidentnie przestraszoną żmiję.
Nie myśląc wiele, postanowiłem jej pomóc. Wiedziałem wszakże, że wzięcie jej
na ręce - jak zaskrońca czy jaszczurkę - nie wchodzi w grę, zatem poszukałem
rozwidlony na końcu kijek, taki półtorametrowy, po czym jak gąskę, czy kurę,
przeprowadziłem "taś taś" żmijkę przez ulicę - ku nieodległej ścianie lasu...
W trakcie tej czynności spotkało mnie dwoje starszych ludzi, mówiąc, że fajny
zaskroniec i że jestem dobrym chłopcem chcąc mu pomóc..., ja od dzieciństwa
"zbyt" szczery, od razu sprostowałem, że to żmija. Reakcja starszych ludzi wprawiła
mnie ( i nadal wprawia), w solidne rozbawienie, bo podskoczyli niemal jak postacie
z kreskówek i uciekli, rzucając na mnie spojrzenia, jak na kompletnego wariata...
Ten niekrótki wstęp wynika z mojego głębokiego przekonania, że zbyt rzadko, zbyt
mało ludzi zwraca uwagę na otaczający ich świat, ale również, iż zbyt łatwo dajemy
(jako ludzie, ogólnie), wiarę mitom, stereotypom. Nie dotyczy to zresztą tylko
świata ożywionego, ale..., to już jakby, inny temat, który z pewnością poruszę
w którymś z kolejnych tekstów.
Mity i stereotypy dotyczą wielu stworzeń, paradoksalnie, częściej tych, które okazały
się na tyle inteligentne, by skorzystać z towarzystwa, bliskiego wręcz współistnienia
z naszym gatunkiem... Szczególnie dużo dotyczy gołębi. Mają być głupie, brudne,
wredne, upierdliwe, brzydkie, "w cholerę takie same", zdane na łaskę człowieka,
a jednocześnie kompletnie nieprzydatne, głośne i na dodatek roszczeniowe.
Otóż..., głupie na pewno nie są, ale..., o tym później. Brudne - nie są brudniejsze
od innych stworzeń, chodzi zazwyczaj o to, że jest ich w miastach bardzo dużo, chętnie
żyją w sporych stadach, a jako łasuchy, mają też konkretną przemianę materii...
Ostateczny skutek owej przemiany jest nam dobrze znany, mamy ten sam problem,
tylko rozwiązaliśmy go systemem miejskiej kanalizacji, zapominając, że jeszcze
kilkaset lat temu..., bywało inaczej. W każdym razie nie sądźmy zwierząt po sobie.
Gołębie - choć jak twierdzę - nie głupie - nie są też nami, nie stworzyły nigdy cywilizacji
technicznej, zatem..., jeśli w miastach jest dużo gołębich kupek, to to raczej, jednak,
nasza wina. Przede wszystkim, ponieważ najpierw gołębie przygarnęliśmy, a potem
wypuściliśmy, w ilości wystarczającej, by stworzyły spore stada. Po drugie, takie
skupiska są właściwie wyłącznie w miastach, ba, tym liczniejsze im takie miasto jest
większe. Z czego to wynika? Z dokarmiania. Tak tak. Z oswajania, z gołębiego
z kolei skojarzenia człowieków - jako darmowych karmicieli. I nie mówię, że sam
tego nie robię, albo iż nie należy tego robić, zwłaszcza zimą. Nie wiem czy należy,
ale można, jeśli czujemy taką potrzebę, nic w tym złego. Byle tylko, pamiętać, że
każde nasze działanie w stosunku do innych gatunków ma swoje określone
konsekwencje. Ba, tylko głupie zwierzę nie skorzystałoby z takiej okazji.
Zwłaszcza, gdy nauczyliśmy gołębie, że gremialnie nie jesteśmy dla nich zagrożeniem...
Co więcej, z moją szczerością dosadną zaryzykuję stwierdzenie, że tylko..., niezbyt
mądre zwierzę..., może obciążać gołębie domniemaniem głupoty dlatego, że potrafią
skorzystać z ludzkiej chęci bycia za pan brat z naturą, w tym i tych przedstawicieli
gatunku homo sapiens - którzy przez większość roku nie wyściubiają nosa poza granice
wielkomiejskich aglomeracji...
Zasadniczo podobny to problem, co z dzikimi kotami, psami, kunami, lisami, wróblami,
sikorkami, a nawet dzikami i - w górskich miejscowościach - zgoła z niedźwiedziami...
Gdyby nie mogły się łatwo i smacznie najeść - korzystając z dokarmiań lub śmieci
z odpowiednią zawartością, nie trzymały by się miast. Gdyby nie spotykały sporego
stadka "dobrych serc", nie oswajałyby się. Gdybyśmy znaleźli im ustronne miejsca
na dokarmianie, z dala od centrów, starówek, architektury wrażliwej na działanie
ich odchodów, trzymałyby się obrzeży. Jak wskazały tysiące lat hodowli tego gatunku,
(co pokazuje choćby liczba ras powstałych li tylko dzięki człowiekowi),
gołębie szybko "łapią", o co nam chodzi i dostosowują się. Notabene, to kolejny
dowód na ich inteligencję. Zatem, nim znów pomyślisz, że gołębie są "brudne",
bo plac miejski w Twoim mieście tonie w ich kupkach, pomyśl, czy to aby na pewno
wina czy szczególna jakaś cecha gołębi? Powinniśmy w przyszłości podejmować
mądrzejsze decyzje - choćby - gdzie je dokarmiać..., i cieszyć, że nasi przodkowie
nie udomawiali tak samo np., kormoranów... ... ... (...).
Wredne, upierdliwe, złośliwe, brzydkie - tych określeń gołębi nie będę szczególnie
rozkminiał, są jak gusta - poza dyskusją (sensowną), i na dodatek niemal każdy
z nas ma ciut inne. Dla mnie to tylko psychologiczny mechanizm odbicia lustrzanego,
bo po co doszukiwać się w zwierzęciu abstrakcyjnych dla niego intencji? Brzydota
z kolei to raczej problem z przyzwyczajenia, swoistej nudy, ale i rutyny - nieuważnego
podejścia do tych stworzeń - wyrażonego kiedyś w rozmowie przez znajomego, jako to:
"...a w ogóle one wszystkie są w cholerę takie same".
Oczywiście, nie są. Pomijam już ostatnio częsty, a swoisty exodus dzikich gołębi
do miast, tak, że czasem faktycznie, niemal wszystkie wyglądają podobnie, ale...,
to nie te gołębie, o których mówimy najczęściej. Gołąb tzw. domowy / dziś często
tak samo jak zdziczałe koty "domowe" - jest gatunkiem o bardzo dużej zmienności
barw upierzenia, czy wielkości samego ptaka - wynika to z faktu, że, na prawo
i lewo krzyżują się z rasami hodowlanymi, a że to tylko rasy, ich potomstwo jest
płodne i niesie dalej kolejne zmiany w ubarwieniu. Klasyczny dachowiec, ubarwiony
tak, jak wychowane niedawno na moim balkonie...
otaczający mnie świat. Nie był to jednak, nigdy, stosunek obojętny, wręcz odwrotnie,
cieszyłem się "jak dziecko" (nadal tak jest), widząc najdrobniejsze żywe stworzenia,
mrówki, chrząszcze, pająki, kijanki, ropuchy, węże i jaszczurki, wszelkie wróble, sikorki,
dzwońce, zięby, ale i inne, pokaźniejszych rozmiarów jak kawki, kruki, gołębie, mewy,
kuny, koty, i..., wszystkie inne. Strach czułem jedynie wobec zagrożeń rzeczywistych,
bojąc się niewytresowanych, półdzikich psów, dzików - zwłaszcza loch z młodymi,
a także szerszeni, czy os... Był to jednak zawsze strach racjonalny. Pamiętam, jak kiedyś,
mając może z 14 lat, pierwszego dnia wakacji - na parkingu przy ośrodku
wypoczynkowym - zauważyłem zwiniętą w kłębek, ewidentnie przestraszoną żmiję.
Nie myśląc wiele, postanowiłem jej pomóc. Wiedziałem wszakże, że wzięcie jej
na ręce - jak zaskrońca czy jaszczurkę - nie wchodzi w grę, zatem poszukałem
rozwidlony na końcu kijek, taki półtorametrowy, po czym jak gąskę, czy kurę,
przeprowadziłem "taś taś" żmijkę przez ulicę - ku nieodległej ścianie lasu...
W trakcie tej czynności spotkało mnie dwoje starszych ludzi, mówiąc, że fajny
zaskroniec i że jestem dobrym chłopcem chcąc mu pomóc..., ja od dzieciństwa
"zbyt" szczery, od razu sprostowałem, że to żmija. Reakcja starszych ludzi wprawiła
mnie ( i nadal wprawia), w solidne rozbawienie, bo podskoczyli niemal jak postacie
z kreskówek i uciekli, rzucając na mnie spojrzenia, jak na kompletnego wariata...
Ten niekrótki wstęp wynika z mojego głębokiego przekonania, że zbyt rzadko, zbyt
mało ludzi zwraca uwagę na otaczający ich świat, ale również, iż zbyt łatwo dajemy
(jako ludzie, ogólnie), wiarę mitom, stereotypom. Nie dotyczy to zresztą tylko
świata ożywionego, ale..., to już jakby, inny temat, który z pewnością poruszę
w którymś z kolejnych tekstów.
Mity i stereotypy dotyczą wielu stworzeń, paradoksalnie, częściej tych, które okazały
się na tyle inteligentne, by skorzystać z towarzystwa, bliskiego wręcz współistnienia
z naszym gatunkiem... Szczególnie dużo dotyczy gołębi. Mają być głupie, brudne,
wredne, upierdliwe, brzydkie, "w cholerę takie same", zdane na łaskę człowieka,
a jednocześnie kompletnie nieprzydatne, głośne i na dodatek roszczeniowe.
Otóż..., głupie na pewno nie są, ale..., o tym później. Brudne - nie są brudniejsze
od innych stworzeń, chodzi zazwyczaj o to, że jest ich w miastach bardzo dużo, chętnie
żyją w sporych stadach, a jako łasuchy, mają też konkretną przemianę materii...
Ostateczny skutek owej przemiany jest nam dobrze znany, mamy ten sam problem,
tylko rozwiązaliśmy go systemem miejskiej kanalizacji, zapominając, że jeszcze
kilkaset lat temu..., bywało inaczej. W każdym razie nie sądźmy zwierząt po sobie.
Gołębie - choć jak twierdzę - nie głupie - nie są też nami, nie stworzyły nigdy cywilizacji
technicznej, zatem..., jeśli w miastach jest dużo gołębich kupek, to to raczej, jednak,
nasza wina. Przede wszystkim, ponieważ najpierw gołębie przygarnęliśmy, a potem
wypuściliśmy, w ilości wystarczającej, by stworzyły spore stada. Po drugie, takie
skupiska są właściwie wyłącznie w miastach, ba, tym liczniejsze im takie miasto jest
większe. Z czego to wynika? Z dokarmiania. Tak tak. Z oswajania, z gołębiego
z kolei skojarzenia człowieków - jako darmowych karmicieli. I nie mówię, że sam
tego nie robię, albo iż nie należy tego robić, zwłaszcza zimą. Nie wiem czy należy,
ale można, jeśli czujemy taką potrzebę, nic w tym złego. Byle tylko, pamiętać, że
każde nasze działanie w stosunku do innych gatunków ma swoje określone
konsekwencje. Ba, tylko głupie zwierzę nie skorzystałoby z takiej okazji.
Zwłaszcza, gdy nauczyliśmy gołębie, że gremialnie nie jesteśmy dla nich zagrożeniem...
Co więcej, z moją szczerością dosadną zaryzykuję stwierdzenie, że tylko..., niezbyt
mądre zwierzę..., może obciążać gołębie domniemaniem głupoty dlatego, że potrafią
skorzystać z ludzkiej chęci bycia za pan brat z naturą, w tym i tych przedstawicieli
gatunku homo sapiens - którzy przez większość roku nie wyściubiają nosa poza granice
wielkomiejskich aglomeracji...
Zasadniczo podobny to problem, co z dzikimi kotami, psami, kunami, lisami, wróblami,
sikorkami, a nawet dzikami i - w górskich miejscowościach - zgoła z niedźwiedziami...
Gdyby nie mogły się łatwo i smacznie najeść - korzystając z dokarmiań lub śmieci
z odpowiednią zawartością, nie trzymały by się miast. Gdyby nie spotykały sporego
stadka "dobrych serc", nie oswajałyby się. Gdybyśmy znaleźli im ustronne miejsca
na dokarmianie, z dala od centrów, starówek, architektury wrażliwej na działanie
ich odchodów, trzymałyby się obrzeży. Jak wskazały tysiące lat hodowli tego gatunku,
(co pokazuje choćby liczba ras powstałych li tylko dzięki człowiekowi),
gołębie szybko "łapią", o co nam chodzi i dostosowują się. Notabene, to kolejny
dowód na ich inteligencję. Zatem, nim znów pomyślisz, że gołębie są "brudne",
bo plac miejski w Twoim mieście tonie w ich kupkach, pomyśl, czy to aby na pewno
wina czy szczególna jakaś cecha gołębi? Powinniśmy w przyszłości podejmować
mądrzejsze decyzje - choćby - gdzie je dokarmiać..., i cieszyć, że nasi przodkowie
nie udomawiali tak samo np., kormoranów... ... ... (...).
Wredne, upierdliwe, złośliwe, brzydkie - tych określeń gołębi nie będę szczególnie
rozkminiał, są jak gusta - poza dyskusją (sensowną), i na dodatek niemal każdy
z nas ma ciut inne. Dla mnie to tylko psychologiczny mechanizm odbicia lustrzanego,
bo po co doszukiwać się w zwierzęciu abstrakcyjnych dla niego intencji? Brzydota
z kolei to raczej problem z przyzwyczajenia, swoistej nudy, ale i rutyny - nieuważnego
podejścia do tych stworzeń - wyrażonego kiedyś w rozmowie przez znajomego, jako to:
"...a w ogóle one wszystkie są w cholerę takie same".
Oczywiście, nie są. Pomijam już ostatnio częsty, a swoisty exodus dzikich gołębi
do miast, tak, że czasem faktycznie, niemal wszystkie wyglądają podobnie, ale...,
to nie te gołębie, o których mówimy najczęściej. Gołąb tzw. domowy / dziś często
tak samo jak zdziczałe koty "domowe" - jest gatunkiem o bardzo dużej zmienności
barw upierzenia, czy wielkości samego ptaka - wynika to z faktu, że, na prawo
i lewo krzyżują się z rasami hodowlanymi, a że to tylko rasy, ich potomstwo jest
płodne i niesie dalej kolejne zmiany w ubarwieniu. Klasyczny dachowiec, ubarwiony
tak, jak wychowane niedawno na moim balkonie...
..., jest coraz rzadszy, wobec najróżniejszych barwnych odmian, w ciapki, kropki, paski,
rudych, brązowych, "ceglano" różowawych, białych, buro białych, aż po prawie jednolicie
czarne. Znów można to wprost porównać z różnorodnością sierści "kundelków" wśród
dziko żyjących kotów..., w porównaniu do klasycznego ubarwienia np., żbika, czy rysia.
Zatem, jeśli nie są dla nas brzydkie, można by np., tworzyć katalog zmienności barw
tych, niby "w cholerę takich samych" miejskich milusińskich.
Co tam jeszcze pisałem o stereotypach? Ach - że zdane na łaskę człowieka,
a jednocześnie kompletnie nieprzydatne, głośne i na dodatek roszczeniowe.
Ostatniego nie skomentuję - chyba tak, że roszczeniowi to jesteśmy my sami,
a w każdym razie ci z nas, którzy najpierw karmią, a potem nie lubią częstych odwiedzin
np., na swoim parapecie... Przypomina mi to pewną anegdotę o łabędziach (na faktach),
ale..., to kiedy indziej. Głośne - to częste - bo też i bywają jak na wsi koguty - przylatuje
taki jeden z drugą na parapet o 4 rano i..., już uprawiać swoje amory, tupiąc po blasze
i gruchając w najlepsze... Eheh. Poza tym, oczywiście, jest to jednak jeden z gatunków
raczej cichych, gdzie im tam do puszczyka, kosa, żurawia, czy nawet jerzyka...
Zdane na naszą łaskę oczywiście nie są, nigdy nie były, ot, jak wyżej - dostosowały
się do naszych własnych potrzeb i z pewnością wolą być blisko nas, niż latać po
lasach i polach dzikich, jak dawniej. Bezużyteczne - to często prawda, tak jak zresztą,
wszelka przyroda - raczej poprawiają nam nastrój, niż są niezbędne - w każdym razie...,
tak się wydaje na pierwszy rzut oka. Ale o eko-systemach..., to też już inny temat.
Dotyczy to zresztą tylko gołębi "dachowych", zdziczałych.
Wszak na inne dalej się poluje, a inne hoduje - jedne tylko dla "czystości ras"
by wozić na różne targi i pokazy (ha ha, znów, jak koty...), a inne tak jak kury
- na jajka i / lub mięso.
Dawniej miały więcej zalet, przede wszystkim jako pocztowi..., przenosząc
wiadomości na spore odległości. Anegdota - u sów ich niezwykła koordynacja
lotu i pamięć przestrzenna stała się synonimem mądrości, a u gołębi...,
wręcz odwrotnie. Ładnie to tak traktować, za wielowiekową służbę?
Tak, a na koniec jeszcze jedno o ich inteligencji - zwróćcie Państwo uwagę, jak wiele
jest teraz w miastach gołębi grzywaczy - największego, rodzimego, dzikiego gatunku
gołębia. Zwierzęcia, notabene, łownego. Tak tak, można na nie polować. Oczywiście...,
nie w pobliżu miast. Powiedzcie mi tak, szanowni, kiedy ostatni raz widzieliście
grzywacza "na lonie natury", z dala od ludzkich aglomeracji? A wokół nas jest ich
już tak dużo, że nagminnie mylone są z "dachowcami". A różnią się, oj, różnią,
nie tylko ubarwieniem, wielkością, ale także zwyczajami godowymi..., warto zwrócić
uwagę na taniec godowy samców...
A teraz, powiedzcie mi Państwo, ile gatunków dzikich ptaków łownych, powszechnie
"uciekło" z lasów i łąk dzikich, do miast? Może niektóre kaczki krzyżówki...
A takie to "głupie"..., takie "głupie"..., ha, czy aby na pewno?
rudych, brązowych, "ceglano" różowawych, białych, buro białych, aż po prawie jednolicie
czarne. Znów można to wprost porównać z różnorodnością sierści "kundelków" wśród
dziko żyjących kotów..., w porównaniu do klasycznego ubarwienia np., żbika, czy rysia.
Zatem, jeśli nie są dla nas brzydkie, można by np., tworzyć katalog zmienności barw
tych, niby "w cholerę takich samych" miejskich milusińskich.
Co tam jeszcze pisałem o stereotypach? Ach - że zdane na łaskę człowieka,
a jednocześnie kompletnie nieprzydatne, głośne i na dodatek roszczeniowe.
Ostatniego nie skomentuję - chyba tak, że roszczeniowi to jesteśmy my sami,
a w każdym razie ci z nas, którzy najpierw karmią, a potem nie lubią częstych odwiedzin
np., na swoim parapecie... Przypomina mi to pewną anegdotę o łabędziach (na faktach),
ale..., to kiedy indziej. Głośne - to częste - bo też i bywają jak na wsi koguty - przylatuje
taki jeden z drugą na parapet o 4 rano i..., już uprawiać swoje amory, tupiąc po blasze
i gruchając w najlepsze... Eheh. Poza tym, oczywiście, jest to jednak jeden z gatunków
raczej cichych, gdzie im tam do puszczyka, kosa, żurawia, czy nawet jerzyka...
Zdane na naszą łaskę oczywiście nie są, nigdy nie były, ot, jak wyżej - dostosowały
się do naszych własnych potrzeb i z pewnością wolą być blisko nas, niż latać po
lasach i polach dzikich, jak dawniej. Bezużyteczne - to często prawda, tak jak zresztą,
wszelka przyroda - raczej poprawiają nam nastrój, niż są niezbędne - w każdym razie...,
tak się wydaje na pierwszy rzut oka. Ale o eko-systemach..., to też już inny temat.
Dotyczy to zresztą tylko gołębi "dachowych", zdziczałych.
Wszak na inne dalej się poluje, a inne hoduje - jedne tylko dla "czystości ras"
by wozić na różne targi i pokazy (ha ha, znów, jak koty...), a inne tak jak kury
- na jajka i / lub mięso.
Dawniej miały więcej zalet, przede wszystkim jako pocztowi..., przenosząc
wiadomości na spore odległości. Anegdota - u sów ich niezwykła koordynacja
lotu i pamięć przestrzenna stała się synonimem mądrości, a u gołębi...,
wręcz odwrotnie. Ładnie to tak traktować, za wielowiekową służbę?
Tak, a na koniec jeszcze jedno o ich inteligencji - zwróćcie Państwo uwagę, jak wiele
jest teraz w miastach gołębi grzywaczy - największego, rodzimego, dzikiego gatunku
gołębia. Zwierzęcia, notabene, łownego. Tak tak, można na nie polować. Oczywiście...,
nie w pobliżu miast. Powiedzcie mi tak, szanowni, kiedy ostatni raz widzieliście
grzywacza "na lonie natury", z dala od ludzkich aglomeracji? A wokół nas jest ich
już tak dużo, że nagminnie mylone są z "dachowcami". A różnią się, oj, różnią,
nie tylko ubarwieniem, wielkością, ale także zwyczajami godowymi..., warto zwrócić
uwagę na taniec godowy samców...
A teraz, powiedzcie mi Państwo, ile gatunków dzikich ptaków łownych, powszechnie
"uciekło" z lasów i łąk dzikich, do miast? Może niektóre kaczki krzyżówki...
A takie to "głupie"..., takie "głupie"..., ha, czy aby na pewno?
Koniec.
P.S., dyktando "gołębie" będzie troszkę później, pod wieczór, albo jutro, ponieważ,
gdy zacząłem je przerabiać, nieco się w tym zakalupućkałem...
gdy zacząłem je przerabiać, nieco się w tym zakalupućkałem...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz