piątek, 25 grudnia 2020

Co by było, gdyby...

Od roku 2024 życie w mieście straciło sporo dawnych zalet...

Zwłaszcza dla artysty. 

Nie ma sensu opowiadać o tym wszystkim, co się działo, każdy to wie. 

W każdym razie, w marcu 2026 roku postanowił pożegnać się z metropolią. 

Sprzedał mieszkanie, które ledwo zdążył spłacić, sprzedał niezły samochód, 

niemal po kosztach wyprzedał wszystkie szkice i obrazy..., a także meble, 

ogólnie wszystko co się tylko dało. Zatrzymał tylko kota Feliksa..., z kotem 

w klatce, walizką i plecakiem wyjechał do puszczy. Dosłownie. W odludzie. 

Najbliższa wieś kilometr od siedliska, które kupił i obejrzał już na Instagramie, 

(dzięki koledze mieszkającemu w okolicach), stąd dokładnie wiedział czego 

może się spodziewać i nie zawiódł się. Na Szymonie nie można było się zawieść,

równy gość..., kiedyś myślał o nim - równy, choć nieco zdziczały - a teraz sam 

jechał w dzicz..., haha. 

Siedlisko - kupione za bezcen. Dwa hektary gruntu, stary sad, ogród warzywny, 

szklarnia, poletko na inne, dowolne cele, 200 m linii brzegowej urokliwego 

mało uczęszczanego, przepływowego jeziora. Dookoła lasy, łąki, torfowiska. 

Bardzo blisko granic puszczy i Parku Narodowego. Do najbliższego miasta 

20 km. Akurat tyle, by jakoś to było. Dom..., piętrowy, podpiwniczony.

W piwnicy trzy pomieszczenia, spora chłodnia, dwie pojemne zamrażalki, 

półki..., ogólnie spoko. Do tego dwa duże pokoje na parterze, średnia kuchnia 

i kibelek, a na piętrze niewielki pokój sypialny, łazienka..., spoko miejsce. 

Ba, dom miał nawet podłączoną kanalizę, prąd i gaz, ale tym się nie przejmował, 

oszczędności pozwoliłyby mu żyć spokojnie przez kolejne 5 lat..., choć przecież 

nie zerwał układów z galeriami, ani sklepami w sieci, nadal oficjalnie prowadził

mini firmę, były szanse na to, że spokojnie zarobi na bieżące potrzeby, zwłaszcza, 

że przy odrobinie pomocy ze strony Szymona i innych ludzi okolicy miał nadzieję 

znacząco zmniejszyć koszta życia... Feliks (kot), też  zaaklimatyzował się mrucząco.

Ha, nigdy wcześniej nie widział, by jego 5 kilowy sierściuch chodził, biegał, skakał, 

leżał, jadł i gonił za motylami ciągle mrucząc..., wyglądało na to, że pierwszą wizytą 

w mieście będzie leczenie kociej chrypki... 

***

Wkrótce postanowił nieco spowolnić, zaprzestał chodzenia na grzyby, przerabiania 

wszystkiego, co miał w sadzie na przetwory, suszenia, mrożenia... Codziennie tylko 

chodził jeszcze na ryby i z zamiłowaniem wędził, mroził i solił ich mięso. 

Dwa tygodnie przed świętami dostał od znajomego myśliwego 3 kilo mięsa z dzika, 

sporo kiełbas, domowej roboty pasztetów, białej kiełbasy i kaszanki..., zrobił też sobie 

spory zapas smalcu... Ogólnie, 10 grudnia postanowił zmienić plany dnia. 

Najpierw mała inwentaryzacja, podliczenie zapasów, potem zaś zajmie się tylko 

malowaniem i promocją swojej twórczości w sieci, raz, że może się coś jeszcze 

sprzedać, dwa..., trzeba zadbać o nieco zaniedbany pijar..., bo ten rok zszedł 

mu więcej na przystosowaniu do nowego życia, niż na malarstwie. 

Choć, może inaczej - po prostu mniej robił na zlecenia, namalował tylko 10 płócien, 

za to większe, lepiej wykonane, dobrze przepracowane, aż sam się dziwił dwóm 

ostatnim... Klienci też się zdziwili, miejscowi leśnicy wręcz zachwyceni kupili 

oba na pniu. Tak, o to się nie martwił, wręcz można rzec, znalazł sobie nowych 

kolekcjonerów... Dobra, po kolei, kot..., gdzieś się kręci, słyszał jego mruczenie... 

Kot ma co jeść, zadbał o to jeszcze miesiąc temu, odwiedzając pobliskie miasto, 

szare, kanciaste, jakby zupełnie obce..., jak mógł tyle lat mieszkać w centrum 

miasta i to wielokrotnie większego? 

Eh... 

Heh, teraz usłyszał mruczenie za oknem. Tak, nowa koleżanka Feliksa... 

Tak, zatem inwentaryzacja... Sporo się nauczył od Szymona i jego rodzinki... 

Słoiki z owocami w postaci kompotów, dżemów, konfitur - jabłka, gruszki, morele, 

wiśnie, czereśnie, porzeczki, agrest, jeżyny, maliny, truskawki, poziomki, i inne, 

plus owoce typowo leśne - jagody, żurawiny i inne... Częściowo zebrane, częściowo 

zebrane, a i niestety częściowo kupione..., jeszcze nie wszystko umie zrobić, 

wyhodować sam. 

Myśli, że ponad 100 słoików starczy mu na zimę. Do tego 20 słoików marynowanych

grzybów, 20 słojów z grzybami suszonymi... Kiszone i konserwowe ogórki, przeciery 

z pomidorów, pomidory suszone. Sporo owoców i warzyw mrożonych. Kilka kupionych 

dyni, 100 kg ziemniaków, 30 kilo marchwi, i ogólnie włoszczyzna. Zapasy mąki, kasz, 

mięsa ryb..., podarowany dzik i mięsko z kilku kur... Nie jadał dużo mięsa, zatem

wystarczy. 

Aha, kupił też miód, kilka rodzajów, 6 słoików. Miał też 30 jaj, ale jajka będzie musiał 

systematycznie kupować co jakiś czas. No i miał co nieco żarcia przetworzonego, 

tyle, ile musiał, by całkiem nie oderwać się od przeszłości. 

Wystarczy... Teraz, teraz czas na to, by w końcu, po chyba 4 dniach włączyć kompa 

i zobaczyć, co tam w trawie piszczy... 

******

TO, zdarzyło się 24 grudnia. 

I zupełnie go zaskoczyło. 

Zwariował? Miał omamy? Nie wiedział. 

W każdym razie nad ranem obudziła go cicha rozmowa. Wiedział, 

że jest w domu sam, z dala od ludzi. Przez chwilę myślał, że może zostawił włączony 

telewizor, albo laptop.... Ale raz, że rzadko je ostatnio włączał zajęty pracą 

nad kolejnymi płótnami, dwa, że raczej  takie sprawy dbał, sam, na odludziu... 

Po chwili rozróżnił głosy pary. Ciche słowa młodej dziewczyny i zażywne teksty 

gościa w średnim wieku... Flirt. W jego domu? Ha. Wstał, zatoczył się lekko, haha, 

47 lat na karku to nie to co 25..., nie jest już taki sprężysty. No nic. Chwycił kij 

od miotły i poszedł szukać intruzów. Nie znalazł, rzecz jasna. 

Wrócił do sypialni i wtedy..., w końcu spojrzał na okno. 

Długo stał kompletnie zdumiony, w końcu to one zlitowały się 

i odwracając pyszczki, powiedziały niemal unisono...

- No co tam, doktorku? 

- E... - odpowiedział rozumnie i zaczął chichotać. Dosłownie. 

Nie mógł się powstrzymać. 

Po paru minutach zamilkł wciąż patrząc na zdziwione koty..., wydukał: 

- Jak, j, jak to możliwe, że was rozumiem? 

- Normalnie, doktorku, Wigilia jest, co nie? 

- Aha..., zaraz, jak to Wigilia i już? Przecież jesteś ze mną Feliksie już 8 lat 

i jakoś nigdy...

- Ha, kolego, gadać mogłem do Ciebie co roku, tylko nie było o czym, skoro 

rozumieliśmy się bez słów. Poza tym zawsze byłeś zajęty. Tego dnia szczególnie... 

- Nooo..., i może Feliksik nie miał mnie... - kotka przeciągnęła się, a Feliks, 

co widziałem u niego po raz pierwszy, zrobił klasyczne, maślane oczki... 

- Ale, to znaczy, że naprawdę tego dnia..., naprawdę? 

- Tego nie powiedzieliśmy. 

- Jak to nie???? 

- Nooo... - powiedziała kicia, a Feliks podrapał się po uchu... - No nie, wiesz, to nie 

tak do końca, bo widzisz, my Cię rozumiemy cały rok i cały rok możemy gadać, 

ale..., mamy taką tradycję, że robimy to nieskrępowanie w związku z tym właśnie 

dniem, dniem dla was wyjątkowym... Robimy tak od tylu pokoleń, że sens pierwotny

 już się u nas zatarł..., po prostu czasem potrzebujecie odrobiny..., magii. Chyba. 

Tak to nazywacie. 

- E..., no, to O.K. to o czym, o czym moglibyśmy pogadać...? 

- Wiesz, chcielibyśmy Ci pomóc przetrwać najbliższą zimę. Nie patrz tak, my wiemy..., 

to nie będzie  taka zima, jak sobie wyobrażasz... Włączyłbyś telewizor, to..., włącz 

włącz - kicia przytaknęła - włącz, pooglądaj wiadomości ze świata, a my..., pójdziemy 

sobie na chwilę...

- Ale wrócimy, wrócimy, nie bój żaby, doktorku. Za godzinkę. 

Myślę, że tyle Ci wystarczy, by ogarnąć temat... 


...........................................................................

Koniec części pierwszej...

.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz