poniedziałek, 1 lutego 2021

Pałac (cz. 3.)

To na razie ostatnia część cyklu. Na razie... ;) 


////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////


Dzień 11 maja, godzina 09.45 - 10,57. 


Goście z firmy czyszczącej mieli odpowiednie narzędzia. 

Rozcięli grube pnącza róż, rozbili mechanizm bramy i rozsunęli 

ją na boki - choć, z nielichym trudem. Potem podjechali pod pałac. 

Widok był..., zaskakujący.

- Pani Doktor Zalewska! - zwrócił się siwiutki, skromnej postury jegomość 

w szarym swetrze z golfem i sztruksach - do pięknej brunetki obok.

- Proszę wszystko nagrać dyktafonem. Roman - tu zwrócił się do zażywnego 

pana w średnim wieku, siedzącego obok kierowcy - Ty dokumentujesz 

standardowo fotograficzne i  w podczerwieni! 

- Oczywiście!

- Kto ma SB7? 

- Ja mam - odparł kierujący pojazdem, magister Piotr Krępa - Ja mam, zaraz zrobię 

sesję, proszę mi zaufać Panie Psorze! 

- O.K. Strefa czarna to pałac, czerwona - posiadłość w granicach muru 

parku, żółta - wszystko w promieniu kilometra. Wynajem dokonany? 

- Trzeba jeszcze uiścić należność - powiedział magister, zatrzymując pojazd. 

- Ha, no dobrze, proszę skontaktować się z urzędem gminy, niech kogoś tu przyślą, 

najlepiej tych samych ludzi, co wczoraj... Alarm trzeciego stopnia, nikt nie chodzi 

samotnie, co najmniej pary i to zawsze student minimum 3 roku i młodziak, nigdy 

same koty! 

- Oczywiście, już przekazuję - magister sięgnął po krótkofalówkę... 

Widok, jaki zastali był ciekawy. Przez kilka minut wszyscy stali na podjeździe,

najwyraźniej nie wiedząc, co o tym myśleć, co począć dalej. Dziwne było tylko, 

że nikt nie wołał po imieniu za nieobecnymi... Było lekko, puszyście od mgły, 

wilgotno, ale nie zimno, zapowiadał się typowy, słoneczny, wiosenny poranek.

Tylko jedno mroziło ich serca. Jeśli brama była zamknięta, obrośnięta różami. 

Skąd wzięły się tu namioty. Trzy namioty i standardowy okrąg z soli. Wygasłe, 

choć nadal żarzące się ognisko. Otwarte na oścież ciężkie drzwi do pałacu 

i okiennice... Wszystko wskazywało na obecność ludzi. Ich ludzi. 

Coś tu mocno śmierdziało, choć na razie..., wyłącznie metaforycznie. 

Profesor (Arkadiusz Zenobi Gołowąs - z TYCH Gołowąsów, który 

zastąpił chorego profesora Kamińskiego...), zwrócił się do wszystkich 

na podjeździe:

- Riebiata! Słuchajcie mnie uważnie. Podstawowe wytyczne już znacie. 

To znaczy - tu spojrzał na ekipę sprzątaczy - Wy, panowie, i pani, zajmiecie 

się teraz pałacem, oczyścić, ale wszystko, włącznie z brudami i odchodami 

zwierząt pakujecie do zielonych worków i zostawiacie na podjeździe. 

Tak tak, my sami je zutylizujemy, mamy odpowiednie pozwolenia. 

- Słuchajcie pana magistra - machnął ręką w kierunku swojego kierowcy

- On idzie przodem, wy za nim i dokładnie wszystko sprzątacie! 

- Teraz tak - pomilczał przez chwilę - studenci dobrani w pary wyznaczają 

strefy, układają kabelki, znaczniki, kamerki, głośniczki, wszystko jak należy. 

Od tego zależy wasza promocja i magisterki, zatem... - uśmiechnął się lekko. 

Odpowiedziała mu głęboka, znacząca cisza.

- No, widzę, że wszyscy pojęli, to dobrze. Teraz tak, obozowisko rozłożymy 

na polanie, koło której przejeżdżaliśmy 5 minut temu - Pani Doktor, po sesji 

nagrań zajmie się Pani tym, razem z panienkami studentkami. 

Szmer... 

- Żadnych fochów, proszę, potem podzielimy się rolami, na razie ma być 

jak mówię! 

- Pamiętajcie, zaginęło troje naszych ludzi, szukamy ich. Ale pamiętacie 

co zastaliśmy - oni dochowali wszelkich reguł. A jednak zdarzenia temu 

wyraźnie przeczą. Coś tu niemiło pachnie i nie, to nie ja! - zamyślił się, 

zadumał, spojrzał przelotnie na pałac - Działajcie! 

W ciągu pięciu minut, gdy wszyscy zniknęli mu z oczu, wyjął gumę do żucia, 

ukradkiem wymienił sztuczne szczęki..., zamyślił się, siadając na murku 

okalającym mały, parkowy skalniaczek... 

//////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////////

Koniec części trzeciej.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz