wtorek, 17 września 2024

Na skraju lata...

Od kilku dekad rok-rocznie odwiedzam miasto mojej młodości

Robię to pomimo zaawansowanego wieku i faktu, że właściwie nie ma tu już większości

znanych mi miejsc, ani przyjaciół i krewnych. Miasto szalenie się zmieniło, a najstarsi

znajomi albo odeszli w zaświaty, albo dawno stąd wyjechali, albo po prostu porwały 

się przez dekady, nasze dawne układy

Zazwyczaj odwiedzam to miejsce późną jesienią, krótko przed tym, nim łagodnie przejdzie

w zbyt chłodną (dla mnie), wiosnę. 

W tym roku jest inaczej, rzuciło mnie tu bowiem szczególne, a kto wie, czy i nie ostatnie 

z wielkich zamówień artystycznych. 

Siedzę zatem (sącząc przez wbudowaną w hełm słomkę) - zimne, bezalkoholowe piwo,

w klimatyzowanym wnętrzu przestronnej restauracji, mieszczącej się przy rozbudowanej

imponująco Przystani - turystycznej części infrastruktury Portu Morskiego w Tczewie.

Jak wspomniałem, jestem już bardzo, bardzo stary, przynajmniej wedle miary mojej

 młodości i w ogóle ludzi z wieku XX, ba, także pierwszej połowy XXI.

Ci, którzy przychodzą na świat w ostatnich trzech dekadach - mogą liczyć na niemal 

400-letnie życie - oczywiście pomijając nieliczne, ale wciąż możliwe wypadki, ataki 

czy kataklizmy. Ja jednak miałem już ponad 70 lat gdy odkryto technologię obcych 

i choć i moje życie imponująco wydłużono, niestety nie aż tak, jak młodzieży

modyfikowanej genetycznie i nano-cybernetycznie - jeszcze w okresie prenatalnym.

Żyłem zresztą wystarczająco długo i w obecnym stanie nie chcę trwać jak roślinka

Zresztą, przecież dalece nie od dziś wiemy, jako śmierć fizyczna (w znanych nam

wymiarach czasoprzestrzeni), nie jest bynajmniej końcem egzystencji

Ot, zatem, zbliża się mój czas by podążyć w nieznane - nowe życie..

Cóż, zanim to nastąpi, minie pewnie kilka lat, a tu i teraz wypiję jeszcze jedno 

piwo bez piwa, a jednak tak doskonale imitujące smak i zapach tradycji, 

że zupełnie mi to nie przeszkadza. 

Zresztą piwa prawdziwego, mimo, że jest nadal dostępne (choć w horrendalnej cenie),

nie mógłbym pić i z tej prostej przyczyny, iż już od paru lat przy życiu podtrzymują mnie

gównie liczne implanty - automatycznie kontrolujące przytroczone do pasa iniektory

potrzebnych mi na co dzień syntetycznych enzymów i hormonów, witamin i elektrolitów…

Ba, od 2 lat poruszam się jedynie w specjalistycznym kombinezonie wzmocnionym

inteligentnym egzoszkieletem - o czterech silnych odnóżach dolnych, z wygodnym

siedziskiem i również czterema ramionami - sterowanymi zarówno moimi rękami jak

i poprzez hełm dający mi niemal 360 stopni widoku na okolicę - widoku co prawda

wirtualnego - odtwarzanego poprzez zintegrowane implanty, liczne mikrokamery 

i czujniki, sprzężone na dodatek, z interaktywnymi szkłami kontaktowymi. 

Przyzwyczajam się jakoś w życiu do kolejnych niedogodności upływającego czasu, 

przynajmniej, póki jeszcze ciało nie odmówiło mi (całkiem), posłuszeństwa, a myśl

śmiało biegnie ku horyzontowi (moich), zdarzeń. 

Poza tym - bez tych wszystkich technologicznych ulepszeń nie przeżyłbym tu i teraz 

nawet paru godzin, stanowczo nie piątego października, ledwie na skraju lata.

Mało kto dziś pamięta płynącą tu tak zwaną królową polskich rzek, rozciągające się 

wokół - z jednej strony tereny depresyjne pod Elblągiem, Mazury, gdy od brzegu 

morza oddzielało Tczew niemal 40 kilometrów lądu!

Tyle tu było grzybnych lasów, pięknych jezior, pól i łąk, a wśród nich liczne miejscowości.

Życie kwitło w najlepsze.

Obecnie Wisła wpada do morza jakieś 4 kilometry na południe od miasta.

Przez interaktywne lustrzane szyby restauracji - patrzę z rozrzewnieniem na imponującą

rekonstrukcję dawnych mostów tczewskich, obecnie połączonych licznymi kładkami, 

z wzmocnionymi filarami i falochronami, w postaci zarówno zabytku, jak i sięgającego

daleko w morze mola…

Gdyby siedzieli tu ze mną dawni tczewscy przyjaciele, zapewne spytaliby, co tak 

odmieniło nasz kraj (i świat również), a moja odpowiedź byłaby prosta – tak bardzo 

nie chcieliśmy dostrzegać zmian wokół nas, że nawet gdy już owe zmiany przyspieszały 

w oczach, to i tak wielu starało się je ignorować, a gdy było już niemal za późno by nie

doprowadzić do naszej własnej zagłady (a przynajmniej drastycznego spadku populacji),

nadal działaliśmy na łapu-capu, często emocjonalnie - przez co raczej tylko pogarszaliśmy

sytuację. Jednym z ówcześnie politycznie zachwalanych remediów - była kolonizacja 

księżyca. Sam w sobie, jak większość projektów stricte politycznychi ten pomysł

należał do skrajnie bezsensownych, niemniej okazało się (czystym łutem szczęścia),

 że ot, waśnie na księżycu odkryto dawne bazy innego, znacznie starszego gatunku 

- prawdopodobnie pozaziemskiego.

Starszego i oczywiście bardziej zaawansowanegoNie udało nam się wprawdzie 

odwrócić zmian klimatu, ale za to zmieniliśmy nasze miasta, domy,

technologię przetwarzania wody z morskiej w pitną, wydzielania z wody morskiej 

masy minerałów, a także wolnego wodoru i tlenu. Także medycyna i zrozumienie

inżynierii genetycznej czy cybernetyki poszło nagle do przodu jakby o 200 lat 

w ciągu kilkuW każdym razie, dzięki technologii obcych, przetrwaliśmy. 

Objawem tego są m.in., wielopoziomowe miasta podziemne i charakterystyczne, 

bo niemal wszędzie podobne budynki nadziemne - przypominające co do jednego 

olbrzymie srebrzyste odwrócone miski, kule, albo jakby krople - zawsze z silnym,

lustrzanym odbiciem - pełne nowoczesnych paneli fotowoltaicznych i innych 

urządzeń, których działania, doprawdy nie rozumiem. 

Tczew, miasto z mojej przeszłości - tamto miasto, niespełna 60-tysięczne, zielone, 

obecnie jest drugą aglomeracją Pomorza środkowego, rozlegle, z wielkim portem, 

ale jałowe jak wszystko wokół, choć liczy sobie obecnie blisko 300.000 dusz.

Niemniej mało jest tu miejsc dookoła, które byłyby warte zwiedzania, tu nawet w środku

jesieni - przypadającej obecnie na listopad i grudzień - temperatury średnie wahają się 

w okolicach 20 - 25 stopni... Niewiele życia można zdybać za granicami nadmorskich

miast i w nich samych. Dominuje tutaj jeden gatunek zwierzęcia kręgowego - sam 

samozwańczo naczelny homo sapiens; oraz także jeden - towarzysz nam odwieczny,

bezkręgowiec o obłym ciele, szybkich odnóżach i mocnym pancerzu -  niepokonany 

mistrz surwiwalu - karaluch…

Wprawdzie nieliczni ekscentryczni bogacze, albo dobrze przystosowani outsiderzy 

mieszkają jeszcze na uboczu, ale tak naprawdę poza siecią nielicznych, dużych miast

północnych (aż po Poznań i Warszawę) - tereny są stepowe, puste, pozbawione oaz 

i jezior, zresztą szybko pustynniejące. Ba, również rzeki płyną tu tylko dzięki ścisłej 

regulacji, także niestety nie sprzyjającej bogactwu życia, zresztą, gdy woda nabiera

temperatury ponad 50 stopni, życie stara się utrzymać jak najdalej od odcinka 

ujściowego, żeby się po prostu, zwyczajnie, nie ugotować.

Ot, zamyśliłem się co nie co, zapatrzony w tczewskie molo, oczyma wyobraźni widziałem

dawne powodzie i wysokie wody w szerokim korycie Wisły, mosty, z których kolejowy

był przejezdny jeszcze w 2060, choć brzeg morza sięgał już wówczas przedmieść 

Malborka (a wiele miast i wsi pomorskich dawno znikło pod falami)…

Wspominam, siedząc w restauracji nad brzegiem niemal gotującego się, martwego morza,

czekam aż temperatura spadnie, na skraju dnia, lądu, własnego życia i kolejnego z wielu, 

zbyt gorącego lata.


Koniec.


P.S.

Zaczynam = to nie będzie jedno jedyne opowiadanie, a potem znów rok przerwy, oj, nie.