Pałacowe wnętrze wyglądało dziwnie.
Wydawało się, że wszystko jest idealne, jakby ledwie kilka tygodni temu, wyszli stąd
ostatni lokatorzy. Pierwszy raz oglądali tak piękny budynek, opuszczony wiele dekad
a zupełnie nie rozgrabiony, nie zagracony butelkami, puszkami po piwie i gorzej...
Najwyraźniej nikt nie szukał tu skarbów, nikt nie próbował kraść..., niebywałe.
No i ten osad.
Pokrywał wszystko, od podłóg, przez ściany, meble, bibeloty, obrazy sufity i lampy. Wszystko. Cienka, milimetrowa warstwa czegoś miałkiego, niemal jedwabistego,
Najwyraźniej nikt nie szukał tu skarbów, nikt nie próbował kraść..., niebywałe.
No i ten osad.
Pokrywał wszystko, od podłóg, przez ściany, meble, bibeloty, obrazy sufity i lampy. Wszystko. Cienka, milimetrowa warstwa czegoś miałkiego, niemal jedwabistego,
pyłu, nie kurzu, czy brudu. Nie wyglądało to na osad czasu, raczej jakby warstwa
ochronna, jakiś drobniutki piasek, czy wapno, coś..., dziwacznego.
Młodzieniec w dżinsie pierwszy odważył się rozetrzeć to coś w palcach, powąchać,
strzepnąć na podłogę.
- Dziwne, nie ma zapachu, zauważyliście? Tu w ogóle niczym nie pachnie, jakby
ta substancja wszystko pochłaniała...
- No no dziwne, ale porobię fotki, co? - łysy grubasek poszedł w głąb korytarza...
Starszy jegomość z teczką poprowadził pozostałą dwójkę do głównej sali balowej.
- Popatrzcie państwo, popatrzcie! Sześć metrów do sklepienia, ponad 140 metrów
powierzchni licząc po podłodze. Lustra..., lustra i obrazy trzeba oczywiście
poczyścić, ale to załatwi nasza firma miejska, żaden kłopot. Czy możemy pogadać
teraz o cenie - chcą Państwo wynająć całą posiadłość z przyległościami, teren wsi
i las? Przeszło 60 hektarów? Można zapytać, po co?
- Badania - wzruszył ramionami młodzieniec w dżinsie - Badania.
- Czyli przyjedzie jeszcze ktoś?
- O tak, proszę Pana, przyjedzie nas sporo, studentów znaczy, ale i pan Doktor
Krasnostawski i pan Profesor Kamiński..., i pewnie paru magistrów i sprzęt
przywieziemy. Kuuupę sprzętu.
- Zatem wynajęcie - to będzie kosztowało, zaraz, zaraz, o - wyciągnął dokumenty
- tyle, ile się umawiali Państwo z Gminą - tyle na miesiąc. Tyle za cały okres.
- Dziwne, nie ma zapachu, zauważyliście? Tu w ogóle niczym nie pachnie, jakby
ta substancja wszystko pochłaniała...
- No no dziwne, ale porobię fotki, co? - łysy grubasek poszedł w głąb korytarza...
Starszy jegomość z teczką poprowadził pozostałą dwójkę do głównej sali balowej.
- Popatrzcie państwo, popatrzcie! Sześć metrów do sklepienia, ponad 140 metrów
powierzchni licząc po podłodze. Lustra..., lustra i obrazy trzeba oczywiście
poczyścić, ale to załatwi nasza firma miejska, żaden kłopot. Czy możemy pogadać
teraz o cenie - chcą Państwo wynająć całą posiadłość z przyległościami, teren wsi
i las? Przeszło 60 hektarów? Można zapytać, po co?
- Badania - wzruszył ramionami młodzieniec w dżinsie - Badania.
- Czyli przyjedzie jeszcze ktoś?
- O tak, proszę Pana, przyjedzie nas sporo, studentów znaczy, ale i pan Doktor
Krasnostawski i pan Profesor Kamiński..., i pewnie paru magistrów i sprzęt
przywieziemy. Kuuupę sprzętu.
- Zatem wynajęcie - to będzie kosztowało, zaraz, zaraz, o - wyciągnął dokumenty
- tyle, ile się umawiali Państwo z Gminą - tyle na miesiąc. Tyle za cały okres.
Jak to Państwo uiścicie?
- Przyjedziemy do urzędu za trzy dni, a czy możemy tu już teraz zostać?
- Oczywiście, oczywiście, prześlę Kazia po was, za trzy dni?
- Tak, może tak być.
- O której?
- Dowolnie, nie ruszymy się stąd - sporo pracy mamy, wie Pan, trzeba wszystko
wymierzyć, obejść teren, obfotografować - no to zrobi Robercik, ale i tak pracy
sporo. Kiedy mogłaby przyjechać firma sprzątająca?
- Jutro z rana.
- Super...
- Hm - mruknął starszy jegomość - zatem wracam... - ukłonił się i poszedł...
Czekali w ciszy przez dłuższy czas, słuchając jak urzędnik wsiada do samochodu
i odjeżdżają. Gdy odgłos silnika całkiem ucichł, młodzieniec zwrócił się do pani
w żółtym kapeluszu...
- Co sądzi Pani, Pani magister?
- Jedno wiem, nie zanocujemy tutaj.
- Trzeba było jechać z nimi, do najbliższej wsi są trzy kilometry!
- Moja walizka..., mam tam trzy namioty.
- Coś jeszcze? - zaśmiał się Robercik, zaskakując ich, aż drgnęli wyraźnie.
- Co, co jeszcze?
- Coś jeszcze zmieściłaś Kaziu, poza TRZEMA..., namiotami?
- Wolne żarty...
- No dobrze, dobrze Kaziu, nie obrażaj się zaraz..., ale wiesz, trzy namioty...
w jednej walizce, niezły wyczyn.
- Eh - żachnęła się Kazia - i tak, zmieściłam coś jeszcze. Sporo jeszcze, biorąc
pod uwagę, że walizki, jak pewnie pamiętasz, mam dwie...
- Hehehe - zareagował młodzieniec w dżinsie - ja mam spory plecak, ty masz
walizę nr. 3, możemy zacząć sami...
- Tia, profesor i inni będą jutro, sprzątacze będą jutro, a Ty, Ty śmieszku będziesz
drałował rano po piwo dla wszystkich...
- Eh...
- Nie wzdychaj, nie wzdychaj, powiedz lepiej, co myślisz o tym - Robercik machnął
ręką na wnętrze.
- Jak to co, nawiedzony dwó..., znaczy pałac.
- On nie jest nawiedzony... - wyszeptała Kazia - on, nie mam pojęcia, ale to nie jest
nawiedzenie, a ten pył na wszystkim nie jest przypadkowy..., trzeba go bardzo dobrze
zbadać.
Niespodziewanie usłyszeli zgrzyt, jakby przesuwanych mebli, potem budynkiem
wstrząsną huk, dosłownie wszystko zadrżało, a oni zamarli i trwali tak z minutę...
- Kur... - sapnął Robercik - spadamy?
- Tak...
- Jasne, doktorku, zjeżdżamy stąd w podskokach...
Na górze znów coś się przesunęło, potem jakby coś się poturlało miękko...
Wyszli raczej pośpiesznie. Robercik razem z młodzieńcem z mozołem i lekkim
zaskoczeniem..., zamknęli drzwi.
- Ten cały Kaziu, kierowca, to jakiś superman, otwierał je zupełnie spokojnie,
a my we dwóch prawie nie daliśmy rady...
- Ludzie na prowincji są silniejsi niż wyglądają, wy miejskie wymoczki
- prychnęła Kazia.
- Może...
- Nie może, tylko... - hej - co to tam jest? Czemu ta okiennica jest otwarta?
- Ha..., faktycznie, wszystko było pozamykane na głucho. Myślisz, że to to
tak huknęło?
W tym momencie okiennice zamknęły się..., zamknęły się powoli, jakby
dostojnie, nieśpiesznie nawet...
- Co jest, k... - sapnął Robercik.
- No, myślę tak sobie, że weźmiemy bagaże i obóz, to my sobie jednak za bramą
zrobimy...
- Nie - zaskoczyła ich Kazia - Zrobimy obóz tutaj, tylko dookoła wysypiemy sól.
Standardowa procedura, nie patrzcie tak. Musimy tu zostać, bo rano przyjedzie
ekipa i nasi, nie wypada, żeby nas zastali przycupniętych za bramą, jak króliki
jakieś!
Niechętnie, ale sprawnie zabrali się do pracy, by w 20 minut rozłożyć namioty
zwrócone wejściami do siebie. W trójkącie. Ułożyli z pobliskich kamieni krąg
na ognisko, nazbierali chrustu... Potem zabrali się za rozpakowanie reszty bagaży,
przygotowanie posiłku i ogniska. Sól wysypali dopiero wtedy, gdy ani jeden
element bagażu nie został umieszczony w i obok namiotów.
W tym czasie Pałac był cichy, nic się nie zdarzyło..., ale gdy już wieczorem
zasiedli przy ognisku piecząc pierwsze kiełbaski, mieli dziwne wrażenie,
że pałac na nich patrzy... Irracjonalne, ale tak właśnie czuli.
Spać położyli się po północy.
11 maja, zamgloną drogą wśród zapadającej się wsi przejechała ku pałacowej
bramie ciężarówka ekipy czyszczącej. Tuż za nimi jechał bus i dwie osobówki
pełne nieco zaniepokojonych studentów i naukowców z wojewódzkiej uczelni...
Dojechali do bramy.
Była zamknięta. Omszała. Przez solidne kraty przechodziły liczne, grube gałęzie
kolczastego krzewu pięknych, ogrodowych, bordowych róż. Nic nie wskazywało,
by w ostatnich dniach, ba, dekadach, ktokolwiek mógł ją otwierać...
- Przyjedziemy do urzędu za trzy dni, a czy możemy tu już teraz zostać?
- Oczywiście, oczywiście, prześlę Kazia po was, za trzy dni?
- Tak, może tak być.
- O której?
- Dowolnie, nie ruszymy się stąd - sporo pracy mamy, wie Pan, trzeba wszystko
wymierzyć, obejść teren, obfotografować - no to zrobi Robercik, ale i tak pracy
sporo. Kiedy mogłaby przyjechać firma sprzątająca?
- Jutro z rana.
- Super...
- Hm - mruknął starszy jegomość - zatem wracam... - ukłonił się i poszedł...
Czekali w ciszy przez dłuższy czas, słuchając jak urzędnik wsiada do samochodu
i odjeżdżają. Gdy odgłos silnika całkiem ucichł, młodzieniec zwrócił się do pani
w żółtym kapeluszu...
- Co sądzi Pani, Pani magister?
- Jedno wiem, nie zanocujemy tutaj.
- Trzeba było jechać z nimi, do najbliższej wsi są trzy kilometry!
- Moja walizka..., mam tam trzy namioty.
- Coś jeszcze? - zaśmiał się Robercik, zaskakując ich, aż drgnęli wyraźnie.
- Co, co jeszcze?
- Coś jeszcze zmieściłaś Kaziu, poza TRZEMA..., namiotami?
- Wolne żarty...
- No dobrze, dobrze Kaziu, nie obrażaj się zaraz..., ale wiesz, trzy namioty...
w jednej walizce, niezły wyczyn.
- Eh - żachnęła się Kazia - i tak, zmieściłam coś jeszcze. Sporo jeszcze, biorąc
pod uwagę, że walizki, jak pewnie pamiętasz, mam dwie...
- Hehehe - zareagował młodzieniec w dżinsie - ja mam spory plecak, ty masz
walizę nr. 3, możemy zacząć sami...
- Tia, profesor i inni będą jutro, sprzątacze będą jutro, a Ty, Ty śmieszku będziesz
drałował rano po piwo dla wszystkich...
- Eh...
- Nie wzdychaj, nie wzdychaj, powiedz lepiej, co myślisz o tym - Robercik machnął
ręką na wnętrze.
- Jak to co, nawiedzony dwó..., znaczy pałac.
- On nie jest nawiedzony... - wyszeptała Kazia - on, nie mam pojęcia, ale to nie jest
nawiedzenie, a ten pył na wszystkim nie jest przypadkowy..., trzeba go bardzo dobrze
zbadać.
Niespodziewanie usłyszeli zgrzyt, jakby przesuwanych mebli, potem budynkiem
wstrząsną huk, dosłownie wszystko zadrżało, a oni zamarli i trwali tak z minutę...
- Kur... - sapnął Robercik - spadamy?
- Tak...
- Jasne, doktorku, zjeżdżamy stąd w podskokach...
Na górze znów coś się przesunęło, potem jakby coś się poturlało miękko...
Wyszli raczej pośpiesznie. Robercik razem z młodzieńcem z mozołem i lekkim
zaskoczeniem..., zamknęli drzwi.
- Ten cały Kaziu, kierowca, to jakiś superman, otwierał je zupełnie spokojnie,
a my we dwóch prawie nie daliśmy rady...
- Ludzie na prowincji są silniejsi niż wyglądają, wy miejskie wymoczki
- prychnęła Kazia.
- Może...
- Nie może, tylko... - hej - co to tam jest? Czemu ta okiennica jest otwarta?
- Ha..., faktycznie, wszystko było pozamykane na głucho. Myślisz, że to to
tak huknęło?
W tym momencie okiennice zamknęły się..., zamknęły się powoli, jakby
dostojnie, nieśpiesznie nawet...
- Co jest, k... - sapnął Robercik.
- No, myślę tak sobie, że weźmiemy bagaże i obóz, to my sobie jednak za bramą
zrobimy...
- Nie - zaskoczyła ich Kazia - Zrobimy obóz tutaj, tylko dookoła wysypiemy sól.
Standardowa procedura, nie patrzcie tak. Musimy tu zostać, bo rano przyjedzie
ekipa i nasi, nie wypada, żeby nas zastali przycupniętych za bramą, jak króliki
jakieś!
Niechętnie, ale sprawnie zabrali się do pracy, by w 20 minut rozłożyć namioty
zwrócone wejściami do siebie. W trójkącie. Ułożyli z pobliskich kamieni krąg
na ognisko, nazbierali chrustu... Potem zabrali się za rozpakowanie reszty bagaży,
przygotowanie posiłku i ogniska. Sól wysypali dopiero wtedy, gdy ani jeden
element bagażu nie został umieszczony w i obok namiotów.
W tym czasie Pałac był cichy, nic się nie zdarzyło..., ale gdy już wieczorem
zasiedli przy ognisku piecząc pierwsze kiełbaski, mieli dziwne wrażenie,
że pałac na nich patrzy... Irracjonalne, ale tak właśnie czuli.
Spać położyli się po północy.
11 maja, zamgloną drogą wśród zapadającej się wsi przejechała ku pałacowej
bramie ciężarówka ekipy czyszczącej. Tuż za nimi jechał bus i dwie osobówki
pełne nieco zaniepokojonych studentów i naukowców z wojewódzkiej uczelni...
Dojechali do bramy.
Była zamknięta. Omszała. Przez solidne kraty przechodziły liczne, grube gałęzie
kolczastego krzewu pięknych, ogrodowych, bordowych róż. Nic nie wskazywało,
by w ostatnich dniach, ba, dekadach, ktokolwiek mógł ją otwierać...
Koniec części 2.
C.D.N.
C.D.N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz